Odkąd sięgam pamięcią, tradycyjny karp zawsze gościł na polskiej Wigilii w moim domu. Ale co mówi tradycja? … że, na stole wigilijnym powinna znaleźć się ryba! Koniec, kropka.
Ryba to stary chrześcijański znak, uosabia tajemnicę, bo nie ma głosu, a przede wszystkim symbolizuje Jezusa, a ichthys to w starożytnej grece ryba. Słowo to można utworzyć z pierwszych liter składających się na zdanie starogreckie – Jezus Chrystus Boga Syn Zbawiciel. Z tego powodu ryba dla pierwszych chrześcijan była znakiem rozpoznawczym.
Przed wojną na polskich stołach królowały sandacze, sumy, szczupaki. I nie był to tłusty, zalatujący mułem karp! Skąd więc ta tradycja na karpia? Otóż karp jest wymysłem minionej epoki. W PRL-u przeważnie wszystkiego brakowało i na kilka tygodni przed świętami rzucano ogromne ilości tej ryby. Karpia łatwo hodować na masową skalę, starczało więc dla wszystkich. Była to tradycja biednej, komunistycznej Polski i dlatego nasi rodzice i dziadkowie nie wyobrażają sobie Wigilii bez karpia.
Moje pokolenie również do tego przywykło i, mimo że 25 lat po obaleniu komunizmu nie podoba mi się ta tradycja, to sentyment, a bardziej przyzwyczajenie do karpia pozostało. Dlatego też jak co roku o tej porze, przyrządzam karpia smażonego na Wigilię i obiecuję, że to ostatni raz. Nadmienię, że jem go sama. Ale nie stoję w kolejkach, nie niosę go do domu ledwo dyszącego w woreczku foliowym i nie trzymam w wannie. Kupuję w sklepie gotowe filety karpia bez skóry, a ponieważ jest ogromna różnorodność innych, dużo smaczniejszych ryb, to równocześnie przyrządzę dorsza i łososia.
Składniki:
– 2 płaty karpia bez skóry
– sól do smaku
– pieprz cytrynowy
– olej do smażenia
Wykonanie:
– Płaty karpia pokroić każdy na 4 części.
– Posypać solą i pieprzem cytrynowym z obu stron.
– Smażyć na mocno rozgrzanym oleju na złoty kolor.