TOMORROWLAND Kraina jutra

Tomorrowland Kraina jutra recenzja Bird Clooney LaurieTOMORROWLAND
Kraina jutra
2015, USA
sci-fi, familijny, reż. Brad Bird

Kino familijne to dość specyficzny gatunek, w którym historia powinna być logiczna i niebanalna, trzeba bowiem zadbać nie tylko o zadowolenie dzieciaków, lecz także ich rodziców. Na tym polu Brad Bird jest nie lada specjalistą, dał bowiem światu tak udane produkcje jak Stalowy gigant, Iniemamocni czy Ratatuj. Wszystko to jednak pozycje animowane. Reżyser wprawdzie 4 lata temu spróbował swych sił w czwartej odsłonie Mission: Impossible, lecz jedna jaskółka wiosny nie czyni. W 2015 roku Bird ponownie zasiadł za kamerą tworząc dla wytwórni Disneya Krainę jutra, malowniczą wizję miejsca zagubionego w czasie i przestrzeni, która miała zachwycić młodszych i starszych. W obu przypadkach to się nie udało. Dzieciaki zagubią się w zawiłym scenariuszu i skomplikowanie podanym przesłaniu, dorosłych zirytuje brak logiki i bezbarwność opowieści. Kraina jutra jest o niczym, a same efektowne widoki rodem z komputera i George Clooney w obsadzie to trochę za mało na dobrą ocenę.
Opowieść, którą snuje Frank Walker, zaczyna się od retrospekcji – widzimy młodego Franka w latach 60., jak taszczy na wystawę skonstruowany przez siebie odrzutowy plecak. Tam poznaje Athenę (która jak się później okazuje jest androidem), oboje wydają się doskonale rozumieć. Potem przeskakujemy do czasów współczesnych i akcja skupia się na buntowniczej nastolatce Casey (Britt Robertson). To ona zostaje wybrana przez Athenę do roli zbawcy świata. Dlaczego właśnie ona – nie dowiemy się, podobnie jak wiele innych pytań również nie znajdzie odpowiedzi. Infantylny scenariusz to najsłabsza strona produkcji. Dużą część wypełniają prowadzące donikąd dialogi między dwiema bohaterkami, a nawet nie pada pytanie, dlaczego tajemniczy medalik za dotknięciem raz przenosi do innego miejsca, a innym razem nie. Gdy Casey już zgodzi się pojechać z Atheną (nie wiedząc dokąd ani po co), ta zawozi ją do Franka. Ten jest już stary i zgorzkniały, ale w jego sercu wciąż tli się dawna miłość do robota rekrutacyjnego w skórze młodej dziewczynki. W trójkę wyruszą do tytułowej Krainy jutra, gdzie rządzi zły Nix (Hugh Laurie). To tylko zarys fabuły, więcej nie ma sensu tłumaczyć, bo i tak niełatwo rozeznać, o co tu chodzi. Dodam tylko, że po niezłym początku i pokręconym rozwinięciu sam finał mocno rozczarowuje. Chyba komuś zabrakło pomysłu (Damon Lindelof – scenarzysta m.in. filmów World War Z, Prometeusz, Kowboje i obcy). Zwiastun Krainy jutra był tajemniczy – pokazywał niewiele wzmagając w widzu ciekawość. Prawda okazała się bolesna – cały film Disneya jest tak samo mało konkretny jak trailer i tej ciekawości nie zaspokaja. Właściwie broni go tylko godna podziwu oprawa graficzna (zwłaszcza pierwotna wizja miasta przyszłości i widowiskowy, aczkolwiek kompletnie odrealniony pomysł ukrycia statku kosmicznego w… wieży Eiffela), jednak i tutaj trudno zrozumieć, gdzie podziało się 200 milionów dolarów, jakie pochłonęła ta produkcja. Może schowano je w tym opustoszałym hangarze, gdzie toczy się finałowa akcja? Za te pieniądze oczekiwałbym szerokich plenerów i widoków co najmniej na poziomie Elizjum.
Brad Bird próbował zrobić film dla każdego. Celował w szeroką publikę, w efekcie powstało kino dla nikogo, takie niedzielne kino familijne. Małym dzieciakom nie polecam ze względu na brutalne sceny (urwana głowa, rozjechanie dziewczynki samochodem) i czas trwania (ponad 2 godziny), dorosłym z powodu prostoty przekazu oraz kilku innych powodów opisanych wyżej. Wydaje się, że jednak łatwiej stworzyć dobrą animację i chyba na tym powinien się skupić amerykański reżyser.

Udostępnij

Post Author: Sławek

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Potwierdź, że nie jesteś automatem: