DEATH WISH
Życzenie śmierci
2018, USA
sensacyjny
reż. Eli Roth
Sięgając po ten tytuł miałem mieszane uczucia. Po co to komu? Remake nawiązującego do powieści Briana Garfielda klasycznego i bardzo kontrowersyjnego obrazu z 1974 roku, który wtedy swą brutalnością wywołał sporo zamieszania, z najlepszą rolą Charlesa Bronsona, niepokojącą muzyką i misternie oddanym klimatem Nowego Jorku lat 70. Potem nakręcono kilka sequeli, ale to już nie to. Dzisiaj Eli Roth (jako reżyser znany głównie z Hostelu) zatrudnił podupadającego Bruce’a Willisa i serwuje nam nową wersję opowieści o miejskim mścicielu, który wobec bezradności policji po napadzie na rodzinę postanawia sam wymierzyć sprawiedliwość bandytom. Z czasem eliminowanie złoczyńców niejako wchodzi mu w krew, przestępczość spada, media obwołują go bohaterem, a policja ściga za działanie poza prawem. Niby nic nowego, powstało w ostatnich latach wiele podobnych filmów, ale trzeba pamiętać, że ten Michaela Winnera był pierwszy i do dzisiaj jest uznawany za pierwowzór kina zemsty.
Jeśli ktoś sięga po klasykę, powinien być ostrożny, bowiem porównania są nieuniknione i mogą mu zaszkodzić. Nowe Życzenie śmierci jest oczywiście nieco inne niż oryginał, w końcu przez 40 lat kino się zmieniło, oczekiwania widowni również. Liczyłem, że Eli Roth po przesyconym brutalnością Hostelu tchnie życie w starą opowieść i wyniesie ja na ołtarze XXI wielu. Nic z tych rzeczy. Okazało się, że Roth to sprawny rzemieślnik, ale nic ponad to. Jego film jest zbyt wyciszony i wygładzony w stosunku do historii, którą opowiada, przez co trudno tu o głębsze emocje. Uleciał gdzieś klimat pierwowzoru, gra Willisa też jest bardzo stonowana, zbyt delikatna jak na gościa, który wychodzi nocą polować na gangsterów. Nie chodzi o to, że Paul Kersey działa w Chicago i jest tu chirurgiem – zmiana miejsca akcji, a przede wszystkim profesji bohatera to akurat plus produkcji (podkreśla dwoistość jego natury, wszak jako lekarz zobowiązany jest ratować życie, a nie je odbierać). Willis jest jakby nieobecny, jednowymiarowy, nie czuć jego desperacji. Niby to pasuje do tej nijakiej produkcji, ale przecież można było docisnąć śrubę, zdynamizować film zgodnie z obecnymi trendami – Roth tego nie zrobił i dlatego poległ. Jego Życzenie śmierci da się obejrzeć, Bruce też miewał gorsze role, ale powraca moje pytanie z początku – po co to komu?