VICE Vice: Korporacja zbrodni

Vice Korporacja zbrodni recenzja Bruce WillisVICE
Vice: Korporacja zbrodni
2015, USA
thriller, reż. Brian A Miller

Co to jest Vice? Polski dystrybutor postanowił uzupełnić oryginalny tytuł filmu i wyłożyć widzowi kawę na ławę: to korporacja zbrodni. Zbrodnią nazwałbym raczej wzorcowe zmarnowanie potencjału opowieści, jaką raczy nas Brian A Miller, reżyser średniej klasy produkcji, które zwykle trafiają prosto na DVD. I dobrze, bo mało kto chciałby zapłacić za bilet do kina. Nie pomaga zatrudnianie znanych aktorów – w tym przypadku jest to Bruce Willis. Aktor w dość szybkim tempie zbliża się do poziomu Seagala, a jego występ w Vice: Korporacja zbrodni trudno nazwać grą. Aktor po prostu pojawia się na ekranie i wygląda na równie znudzonego swą rolą, jak obserwujący go widz. Przy tym wcale nie odstaje swoich kolegów po fachu, lecz dla hollywoodzkiego gwiazdora marna to pociecha, że inni też są słabi.
Punkt wyjścia opowieści był znakomity. Oto w futurystycznym świecie bogatym ludziom zaoferowano wyjątkową rozrywkę. Korporacja Vice powołała do życia alternatywną rzeczywistość: wyizolowane miejsce, gdzie nie obowiązują żadne prawa i reguły, gdzie można bezkarnie dać upust negatywnym emocjom, by nie przenosić ich do świata realnego. W Vice żyją androidy, których pamięć jest codziennie resetowana. Wyglądają jak ludzie, wyróżnia ich tylko ledwo widoczna bransoleta. Realizują nawet najbardziej mroczne fantazje klientów – są bite, gwałcone i mordowane, po czym wszystko zapominają i następnego dnia znów są gotowe do pracy. Całością zarządza pozbawiony emocji Julian (Willis). Gdy dochodzi do awarii i organizacja traci kontrolę nad jednym ze swoich robotów, do akcji wkracza policja. Rozpoczyna się pościg za Kelly, której pamięć dziwnym trafem nie została wyczyszczona. Kto dopadnie ją pierwszy? Pragnący jej unicestwienia Julian czy nadgorliwy funkcjonariusz Roy, który wbrew wszelkim rozkazom przełożonych rozpoczyna prywatną krucjatę przeciwko korporacji? Tego nie zdradzę ale też finał tej konfrontacji nie jest trudny do odgadnięcia. Na papierze to nawet jakoś wygląda i dobry reżyser byłby w stanie sklecić przynajmniej solidne kino science-fiction. Niestety Brian A Miller to zaledwie przeciętny rzemieślnik i do głupawego, absurdalnego scenariusza nie potrafił dodać wiele od siebie. Marne aktorstwo, kiepskie dialogi, wyprane z emocji sceny, nużące strzelaniny, podczas których żadna z tysiąca kul nie ma prawa zrobić krzywdy stróżowi prawa (ten zaś rozprawia się z przeciwnikami lepiej niż Rambo) – wszystko to sprawia, że realizacja woła o pomstę do nieba i nie da się tej produkcji traktować poważnie. Motywy działania bohatera są niejasne, a łatwość ingerencji w system chronionego świata Vice budzi tylko zażenowanie. Nawet nie wiem, po co aż tyle piszę o filmie, którego nie warto oglądać. To nawet nie jest kino klasy B, zaś udział Bruce’a Willisa w takim gniocie powinien mocno niepokoić fanów aktora.

Udostępnij

Post Author: Sławek

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Potwierdź, że nie jesteś automatem: