GUARDIANS OF THE GALAXY Strażnicy Galaktyki

Guardians Galaxy Strażnicy Galaktyki recenzja Marvel GunnGUARDIANS OF THE GALAXY
Strażnicy Galaktyki
2014, USA
sci-fi, reż. James Gunn

altaltaltaltalt

Nie ukrywam mojej słabości do ostatnich produkcji Marvela, ale przy Strażnikach Galaktyki jestem kompletnie bezradny. Odczekałem z recenzją, aż emocje nieco opadną, poszedłem drugi raz, i nadal nie jestem pewien, czy mamy kolejny wielki hit, czy głupawą bajeczkę dla małych dzieci. Stwierdzenie, że to Gwiezdne wojny 2 jest dla wielu obrazoburcze, ale dokładnie takie mam skojarzenia. Gdy 4 dekady temu George Lucas tworzył swoje dzieło, obraz też nie stał się od razu klasykiem. To przyszło z czasem. Tylko, że wtedy nie było podobnych filmów, a dzisiaj każda większa produkcja kipi od efektów. Na tym się więc nie skupię – efekty specjalne to standard u Marvela. Tutaj dostajemy jeszcze świetnie dobraną muzykę z lat 70/80, naiwną i niezbyt trzymającą się kupy historię (jak u Lucasa) i całą galerię dziwacznych postaci (znów: jak u Lucasa). Analogie do Gwiezdnych wojen są więc oczywiste, bo nie mam wątpliwości, że i tu dalszy ciąg nastąpi i otrzymamy kolejną kosmiczną sagę. Strażnicy Galaktyki to bowiem idealny punkt wyjścia do całej serii filmów, produkcji gadżetów, figurek, itd. itp.
   O co chodzi w tej cudacznej intergalaktycznej bajeczce? O walkę dobra ze złem rzecz jasna, lecz tak naprawdę to nie ma większego znaczenia, liczą się bohaterowie i to ich krótko przedstawię. Rozrabiaka i awanturnik Peter Quill (Chris Pratt), ksywa Star-Lord, wchodzi w posiadanie artefaktu dającego władzę nad światem, obiektu pożądania Ronana, który jest groźny i zły (nie bardzo jest, ale w założeniu ma być) oraz nie wiedzieć czemu chce zniszczyć inne planety. Wysyła po ów przedmiot zawodową morderczynię Gamorę (Zoe Saldana), próbują go też odzyskać łowcy nagród: szop Rocket i chodzące drzewo (drzewiec?) Groot. Jest jeszcze mięśniak Drax i wskutek różnych zbiegów okoliczności cała piątka jest zmuszona ze sobą współpracować, aby uratować świat przed katastrofą. Mniejsza o treść, przejdźmy do głównych aktorów widowiska, bo to dzięki nim film tryska humorem. Quill z nieodłączną kasetą magnetofonową z miksem przebojów to takie skrzyżowanie Hana Solo i Indiany Jonesa z domieszką Marty’ego McFly z Powrotu do przyszłości. Seksowna Gamora i żądny zemsty Drax stanowią jedynie tło dla dwóch pozostałych postaci. Groot, który zna tylko trzy słowa „I am Groot” i tym tekstem rozładowuje każdą sytuację (głos podkłada Vin Diesel), musi ustąpić pierwszeństwa Rocketowi. Pyskaty szop z rakietnicą kradnie show i mogę bez wątpliwości dodać, że to najlepiej napisana postać komediowa od wielu, wielu lat. Jeśli ktoś ma poczucie humoru i szuka w kinie czystej rozrywki, nie może pozostać obojętny.
   Wracając do pierwszego stwierdzenia podsumuję tak: Strażnicy Galaktyki to porcja znakomitej rozrywki i tylko tak należy do tego podchodzić. To typowy blockbuster, nie szukajmy w nim głębi ani logiki. Fabuła nie jest mocną stroną filmu, ale w końcu to jedynie ekranizacja komiksu, ma dostarczać frajdę i robi to doskonale. To dwie godziny przedniej zabawy dla ludzi z poczuciem humoru, a zapewniam, że jedynie delikatnie zarysowałem fabułę i galerię postaci (jest też np. świetny epizod Benicio Del Toro, i nie tylko). Kolega po seansie stwierdził, że to nie ta sama liga co Avengers czy Kapitan Ameryka: Zimowy żołnierz. Jeśli chodzi o poziom intelektualny, budowanie napięcia, itp. to może i prawda, ale też założenie jest inne. Tam jest na serio, tutaj na wesoło. Ja podczas seansu bawiłem się świetnie, a za drugim razem, kiedy można wyłapać więcej niunsów, jeszcze lepiej.

Udostępnij

Post Author: Sławek

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Potwierdź, że nie jesteś automatem: