Diego Luna miał pewien pomysł na swój debiutancki scenariusz. Ale pomysł to nie wszystko. Trzeba go rozwinąć i przedstawić widzowi w interesujący sposób. To zdecydowanie się młodemu reżyserowi nie udało. Na czym ów pomysł polegał? Na przejęciu roli dorosłego przez kilkuletnie dziecko. Tytułowy Abel ma 9 lat. Po wyjeździe ojca przestał mówić i trafił pod opiekę specjalistów do szpitala psychiatrycznego. Po skutecznej terapii powraca do domu. Znów mówi, ale ku zdumieniu matki i rodzeństwa, młody chłopiec przejmuje rolę głowy rodziny. Strofuje starszą siostrę za źle odrobioną lekcję, przepytuje jej chłopaka, młodszemu bratu każe nazywać się ojcem, matce wydaje polecenia, sam zaś z sygnetem na ręku i w zbyt dużej koszuli czyta gazetę przy śniadaniu. Wygląda to groteskowo, ale rodzina traktuje tę grę jako część terapii. Wszyscy wykazują dużo ciepliwości, nawet ojciec, który po dwóch latach wraca do domu. Początkowo akceptuje tę swoistą grę, ale tylko do czasu. Problem polega na tym, że w filmie Diego Luny niewiele się dzieje. Początkowo absurdalność opisanej sytuacji zaskakuje i intryguje widza, jednak po pewnym czasie zaczyna nudzić. Brak elementów, które by ją ożywiły, nawet zakończenie jest słabe i rozczarowuje. Nie wynagradza oczekiwania. Właściwie nawet trudno mówić o końcówce, bo film jest jakby zapisem kilku dni z życia pewnej meksykańskiej rodziny. I jak to w życiu bywa – pewne jego fragmenty (krótkie zazwyczaj) są ciekawe i godne uwagi, a cała reszta to codzienna rutyna. Nudna i nijaka. Podobnie jak film Diego Luny – ma niezłe fragmenty, ale jako całość nie wypada zbyt dobrze.