LINCOLN
Lincoln
2012, USA
biograficzny, historyczny, reż. Steven Spielberg
Ostatnimi czasy zapanowała jakaś nagła moda na filmy o Lincolnie. Niedawno oglądaliśmy historię życia 16 prezydenta USA na wesoło (Abraham Lincoln: Łowca wampirów), a nieco wcześniej proces jego zabójców w niezłym obrazie Roberta Redforda Spisek. Teraz sam mistrz Steven Spielberg stworzył epopeję na miarę wielkości Licolna i własnych oscarowych ambicji. Rozprawek na temat jego filmu będzie z pewnością wiele dlatego ja, na znak protestu, napiszę krótko, bo w sumie nie ma o czym pisać długo i rozwlekle.
Zacznę od najważniejszego – nie jest to biograficzny film o Abrahamie Lincolnie. Nie dowiemy się zbyt wiele o historii jego życia. Jest to film o żmudnym procesie wprowadzania 13 poprawki do Konstytucji USA, na mocy której zniesiono niewolnictwo. Film perfekcyjnie zrealizowany i świetnie zagrany (Daniel Day-Lewis, Sally Field i Tommy Lee Jones), jednocześnie przydługi i wyjątkowo nudny dla nie-Amerykanów i nie-historyków. Przypuszczam, że nawet wielu Amerykanów nie zdzierży trzygodzinnego gadania o jednym. Co z tego, że scenografia, kostiumy, charakteryzacja, atmosfera, wszystko to jest znakomite – w końcu Spielberg to fachowiec pierwszej klasy (kręci rzadko, ale jak już się bierze do roboty – robi to dobrze), skoro sam temat nie jest pasjonujący? I tak reżyser wyciągnął z niego tyle, ile można było – jednak niewiele się dało. Powiem tak: fiat, nawet wypasiony, nie będzie mercedesem. Jak ktoś gdzieś trafnie ujął – Lincoln Spielberga jest jak piękna kobieta, z którą nie ma o czym pogadać więc seks może być jedynie mechanicznym doznaniem. Dokładnie tak jest: są genialne momenty, świetnie zagrane sceny (zwłaszcza konflikt prezydenta z żoną i zmieszanie z błotem demokratycznego członka Izby Reprezentantów przez Jonesa), ale całość się ślimaczy i niemiłosiernie nudzi. Po co ciągnęli film aż do zamachu, skoro to nie jest biografia? Można było skrócić o pół godziny i dać ludziom odetchnąć.
Nie mam wątpliwości, że będzie to pozycja obowiązkowa w amerykańskich szkołach. Nie mam też wątpliwości, że na Spielberga spadnie deszcz Oscarów – bo w końcu ma aż 12 nominacji. To film robiony pod Oscary. Spielberg to nie Hitchcock – Akademia go kocha, a on wie, jak to wykorzystać. Patos i amerykańskie zadęcie aż się wylewają z ekranu. Jurorzy będą zachwyceni. Publiczność niekoniecznie. Ja zupełnie nie. Film najwyżej na dwie gwiazdki, ale wybitne kreacje aktorskie zasługują na trzecią.
Zacznę od najważniejszego – nie jest to biograficzny film o Abrahamie Lincolnie. Nie dowiemy się zbyt wiele o historii jego życia. Jest to film o żmudnym procesie wprowadzania 13 poprawki do Konstytucji USA, na mocy której zniesiono niewolnictwo. Film perfekcyjnie zrealizowany i świetnie zagrany (Daniel Day-Lewis, Sally Field i Tommy Lee Jones), jednocześnie przydługi i wyjątkowo nudny dla nie-Amerykanów i nie-historyków. Przypuszczam, że nawet wielu Amerykanów nie zdzierży trzygodzinnego gadania o jednym. Co z tego, że scenografia, kostiumy, charakteryzacja, atmosfera, wszystko to jest znakomite – w końcu Spielberg to fachowiec pierwszej klasy (kręci rzadko, ale jak już się bierze do roboty – robi to dobrze), skoro sam temat nie jest pasjonujący? I tak reżyser wyciągnął z niego tyle, ile można było – jednak niewiele się dało. Powiem tak: fiat, nawet wypasiony, nie będzie mercedesem. Jak ktoś gdzieś trafnie ujął – Lincoln Spielberga jest jak piękna kobieta, z którą nie ma o czym pogadać więc seks może być jedynie mechanicznym doznaniem. Dokładnie tak jest: są genialne momenty, świetnie zagrane sceny (zwłaszcza konflikt prezydenta z żoną i zmieszanie z błotem demokratycznego członka Izby Reprezentantów przez Jonesa), ale całość się ślimaczy i niemiłosiernie nudzi. Po co ciągnęli film aż do zamachu, skoro to nie jest biografia? Można było skrócić o pół godziny i dać ludziom odetchnąć.
Nie mam wątpliwości, że będzie to pozycja obowiązkowa w amerykańskich szkołach. Nie mam też wątpliwości, że na Spielberga spadnie deszcz Oscarów – bo w końcu ma aż 12 nominacji. To film robiony pod Oscary. Spielberg to nie Hitchcock – Akademia go kocha, a on wie, jak to wykorzystać. Patos i amerykańskie zadęcie aż się wylewają z ekranu. Jurorzy będą zachwyceni. Publiczność niekoniecznie. Ja zupełnie nie. Film najwyżej na dwie gwiazdki, ale wybitne kreacje aktorskie zasługują na trzecią.