CONSPIRATOR
Spisek
2010, USA
dramat, historyczny, reż. Robert Redford
Spisek to świetnie pokazana przez samego Roberta Redforda historia Mary Surratt, oskarżonej o udział w spisku, który doprowadził do zabójstwa prezydenta Abrahama Lincolna i zarazem pierwszej kobiety skazanej na karę śmierci przez rząd federalny USA. Zdradziłem fabułę, ale ten ważny fragment historii Stanów Zjednoczonych jest powszechnie znany, więc i tak nie może być zaskoczenia. Nie zaskakuje też znakomite porowadzenie filmu, odpowiednie stopniowanie napięcia, bo przecież Robert Redford to nie nowicjusz – reżyseruje rzadko, ale robi to całkiem dobrze. Warto przypomnieć ten film w obliczu 12 nominacji do Oscara dla Spielberga za najnowszy film Lincoln, moim zdaniem znacznie mniej ciekawy i mniej dramatyczny od omawianego Spisku.
Krótko przypomnę, że Mary Surratt była właścicielką domu gościnnego, który służył za miejsce spotkań spiskowców planujących zamach na Lincolna. Wśród nich był jej syn, któremu udało się uciec przed pościgiem. Po zabójstwie prezydenta postawiono przed sądem siedmiu mężczyzn i jedną kobietę – właśnie Mary Surratt (Robin Wright). To ona musiała zapłacić najwyższą cenę wobec niemożności złapania jej syna (którego notabene ujęto znacznie później, a następnie… uwolniono!). Jej obrony niechętnie podjął się Frederick Aiken (James McAvoy), początkujący prawnik i bohater wojenny. Jednak z każdym dniem procesu coraz bardziej wierzył w niewinność oskarżonej, a widząc stronniczość bezdusznego sądu stracił wiarę w sens wykonywanego zawodu. Uświadomił sobie, jak małe są szanse jednostki w zderzeniu z potężną machiną systemu. Zrozumiał, że jest społeczne zapotrzebowanie i polityczne zamówienie na wyrok skazujący (zupełnie jak dzisiaj…), a kobieta pełni rolę kozła ofiarnego i musi odpokutować na grzechy syna, który uniknął aresztowania.
Film Redforda nieco nudzi na początku, ale rozkręca się z każdą kolejną minutą. Na pewno nie każdemu przypadnie do gustu, bo jest to typowy dramat sądowy – przegadany, do tego ze znanym finałem. Mimo to ogląda się go znakomicie, a tło historyczne dodaje tylko głębi opowiadanej historii. Nie ma tu amerykańskiego patosu i wciskania symboli narodowych – Redford pokazuje drugą, mroczną stronę wymiaru sprawiedliwości, który w imię zemsty łamie prawa konstytucyjne zamiast stać na ich straży. Doskonałe kreacje aktorskie, świetna realizacja, ciekawy scenariusz (na tyle, na ile mógł być) skłaniający do refleksji na temat prawa i sprawiedliwości.
Krótko przypomnę, że Mary Surratt była właścicielką domu gościnnego, który służył za miejsce spotkań spiskowców planujących zamach na Lincolna. Wśród nich był jej syn, któremu udało się uciec przed pościgiem. Po zabójstwie prezydenta postawiono przed sądem siedmiu mężczyzn i jedną kobietę – właśnie Mary Surratt (Robin Wright). To ona musiała zapłacić najwyższą cenę wobec niemożności złapania jej syna (którego notabene ujęto znacznie później, a następnie… uwolniono!). Jej obrony niechętnie podjął się Frederick Aiken (James McAvoy), początkujący prawnik i bohater wojenny. Jednak z każdym dniem procesu coraz bardziej wierzył w niewinność oskarżonej, a widząc stronniczość bezdusznego sądu stracił wiarę w sens wykonywanego zawodu. Uświadomił sobie, jak małe są szanse jednostki w zderzeniu z potężną machiną systemu. Zrozumiał, że jest społeczne zapotrzebowanie i polityczne zamówienie na wyrok skazujący (zupełnie jak dzisiaj…), a kobieta pełni rolę kozła ofiarnego i musi odpokutować na grzechy syna, który uniknął aresztowania.
Film Redforda nieco nudzi na początku, ale rozkręca się z każdą kolejną minutą. Na pewno nie każdemu przypadnie do gustu, bo jest to typowy dramat sądowy – przegadany, do tego ze znanym finałem. Mimo to ogląda się go znakomicie, a tło historyczne dodaje tylko głębi opowiadanej historii. Nie ma tu amerykańskiego patosu i wciskania symboli narodowych – Redford pokazuje drugą, mroczną stronę wymiaru sprawiedliwości, który w imię zemsty łamie prawa konstytucyjne zamiast stać na ich straży. Doskonałe kreacje aktorskie, świetna realizacja, ciekawy scenariusz (na tyle, na ile mógł być) skłaniający do refleksji na temat prawa i sprawiedliwości.