AMITYVILLE HAUNTING
Amityville Haunting
2011, USA
horror, reż. Geoff Meed
Amityville to jedna z najpopularniejszych serii horrorów, która trzy dekady temu miała się aż 8 części. Nic dziwnego, że film doczekał się remake’u i w 2005 roku nakręcono niezły Amityville Horror z Melissą George (znaną ze świetnego Piątego wymiaru) i Ryanem Reynoldsem (Safe House, Zamiana Ciał, Pogrzebany, Narzeczony mimo woli). Krótko przypomnę historię Amityville, bo praktycznie w każdym z filmów chodzi o to samo: nawiedzony dom zmusza mieszkańców do popełniania zbrodni.
Człowiek, który zastrzelił rodziców i czwórkę rodzeństwa zeznał, że w domu słyszał głosy, które kazały mu to zrobić. Rok później do tego samego domu wprowadziła się kolejna rodzina… Skoro więc fabuła jest z góry znana, chodzi jedynie o takie skonstruowanie filmu, by widz został przestraszony, a jeśli kilka razy uda się go zaskoczyć, to można mówić o sukcesie. W Amityville Horror było nieźle, ale niestety na tym jednym filmie nie poprzestano. Mało znany aktor Geoff Meed postanowił wziąć się za reżyserię i na swój debiut wybrał kontynuację opowieści. Tak powstał film Amityville Haunting – nudny, wtórny i bardzo odległy od swojego pierwowzoru. Kręcony w formie paradokumentu (co ostatnio jest bardzo modne), reżyser był ewidentnie zapatrzony w Paranormal Activity, ale tam naprawdę można było się przestraszyć (mówię wyłącznie o części pierwszej). W Amityville Haunting bać się nie ma czego, emocje są wywoływane na siłę, ale na ogół bez efektu. Ani przez moment nie czuć prawdziwej grozy. Do tego dochodzi słaba gra aktorska i kompletny brak jakiejkolwiek godnej uwagi akcji. Przez ponad godzinę nic się nie działo, a gdy wreszcie coś drgnęło, to wjechały napisy i film się skończył. Zdecydowanie szkoda czasu, a pan Meed niech sobie na razie da spokój z robieniem filmów.