Napisać, że Real Madryt jest w kryzysie i że obecny sezon to katastrofa – to jak nic nie napisać. W Lidze Mistrzów uznanie wyższości Tottenhamu (drużyna nr 5 angielskiej Premier League), męczarnie i remis z trzecioligowcem w Pucharze Króla, kompromitacja w El Clásico i wreszcie „wisienka na torcie” – 4. miejsce w rozgrywkach ligi hiszpańskiej ze stratą 16 (!) punktów do Barcelony zaledwie na półmetku rozgrywek. W całym mistrzowskim sezonie Mourinho Real nie stracił tyle punktów, co teraz zaledwie w 17 kolejkach. Do tego dochodzą zatrważające statystyki strzeleckie – BBC (Bale, Benzema i Cristiano) mają na koncie mniej goli niż Iago Aspas z Celty Vigo, wczorajszego rywala Królewskich, który jest już ósmą drużyną, jaka odebrała madrytczykom punkty. A przecież atak „najlepszego klubu świata” powinien siać strach, a nie budzić niepohamowany śmiech. Wspomniana Celta zajmuje 14. miejsce w tabeli, a zdobyła 32 bramki – tyle samo co rok w rok bijący rekordy Real Madryt. Tylko że teraz to są rekordy wstydu – przez 17 kolejek żaden z piłkarzy Realu nie strzelił więcej niż 4 bramki, co nie zdarzyło się jeszcze nigdy w 89-letniej historii rozgrywek. Tak złego startu ligowego nie było od ponad dekady. Po takiej kompromitacji „najlepszej drużyny świata” każdy inny szkoleniowiec niż Zinédine Zidane już by w Madrycie nie pracował. Francuza ratuje jego legenda i zdobyte trofea. 8 pucharów w ciągu 2 lat pracy to wynik znakomity, najlepszy spośród wszystkich trenerów królewskiego klubu. Dlatego Zizou ma poparcie prezesa i zarządu, mimo iż ewidentnie się pogubił i nie ma żadnego pomysłu ani na grę swojego zespołu, ani na zażegnanie kryzysu. Widać to nie tylko po wynikach, ale w postawie najważniejszych graczy zespołu. Wyniki są tylko efektem ich opieszałości i braku zaangażowania na boisku. Skoro więc trener (pracodawca) nie potrafi wymóc właściwej postawy swoich piłkarzy (pracowników), to jak ma być lepiej? Po co mają się bardziej starać, skoro Zidane zlikwidował im konkurencję (lepszych sprzedał, a zmienników przykuł do ławki), zapewnił cieplarniane warunki (pierwszy skład bez względu na formę) i wysokie kontrakty. Słabe mecze nazywa kompletnymi i w każdej wypowiedzi podkreśla, że jest zadowolony, nic złego się nie dzieje i nie potrzebuje żadnych wzmocnień. Podobną narrację przejmują piłkarze – po wczorajszej wpadce w Vigo najgorszy na boisku Marcelo, współwinny obu straconych bramek, bez żadnego zażenowania stwierdził „nie możemy zrobić nic więcej”. Tak mówi jeden z kapitanów drużyny? To hańba dla białej koszulki. Podobnie jak brak chęci do jakiegokolwiek wysiłku większości jego kolegów.
Można się długo zastanawiać, co się stało w Madrycie. Jakim cudem w niecałe pół roku z maszynki do wygrywania Real zamienił się w jałowy zespół bez ambicji i umiejętności, bez chęci do walki i udowodnienia swej mocy? Jak to możliwe, że drużyna, która kilka miesięcy temu rozniosła w pył Juventus i Barcelonę, nie potrafi sprostać ekipom z dołu ligowej tabeli? Kto jest temu winny – piłkarze czy trener? Najłatwiej napisać, że wszyscy po trochu. Leniwi, wypaleni piłkarze, opancerzeni lukratywnymi kontraktami i pozbawieni konkurencji, nie mają żadnej motywacji, by się dalej starać. Po co ryzykować kontuzję – lepiej odstawić nogę. Po co organizować szybką kontrę – lepiej zwolnić i się nie przemęczać. A że rywal zdąży ustawić szyki obronne – co z tego, i tak gramy jedyną słuszną taktyką miliona wrzutek do pochowanych za plecami obrońców nieruchawych napastników. Tak, piłkarzom się nie chce i ponoszą sporą część winy, ale nie największą i nie jedyną. Głównym winowajcą obecnej sytuacji Realu jest Zinédine Zidane. Ten sam Zidane, który najpierw jako piłkarz, a teraz jako trener zdobył uwielbienie madridismo, który wygrał tyle trofeów, któremu klub zawdzięcza najlepszy rok w swojej 115-letniej historii. Zarazem ten sam Zidane, który kompletnie pobłądził i nigdy tego nie przyzna, który tak się zachłysnął sukcesem, iż uznał, że nie trzeba nic zmieniać, że nie musi nic więcej robić, bo jego pupile będą zawsze wygrywać, trzeba ich więc dalej głaskać po główce i nie wymagać za wiele. Taki był pewny swego, że nawet osłabił kadrę sprzedając drugiego najlepszego strzelca i najlepszego asystenta drużyny, nie zatrudniając nikogo sensownego w zamian. Nakupował tylko młodzików, którym nie ufa i kisi na ławce marnując ich talent i potencjał. Efekty tego widzimy na boisku. A na konferencjach słyszymy dziesiątki idiotycznych tłumaczeń, że taki jest futbol, że zabrakło tylko gola, albo szczęścia, albo pierwszej połowy, ostatnio drugiej, a może obu? Jak w meczu z Barçą zabrakło gry w drugiej połowie, to jakim prawem ten sam błąd powtarza się w kolejnym spotkaniu? W Realu wytworzyło się kółko wzajemnej adoracji, gdzie wszyscy wszystkich chwalą i udają, że problemu nie ma, a trener powtarza, że kadra jest kompletna i nie chce zmian, bo to zaburzy spójność grupy. Tylko że ta grupa zupełnie nie funkcjonuje. Na boisku panuje chaos, piłkarze grają jakby pierwszy raz się widzieli, nie ma wyćwiczonych schematów, zagrań na jeden kontakt czy podań w uliczkę (jedyne dwa takie zagrania w meczu z Celtą przyniosły gole, ale drużyna dalej grała na bezproduktywne wrzutki). Nie ma atrakcyjnego futbolu, nie ma nawet szybkich, przebojowych kontrataków – znaku firmowego Realu ostatnich lat. Jest marazm i bałagan, do tego ogólny brak chęci i odpowiedniego nastawienia, a tego nie wolno w żaden sposób usprawiedliwiać ani tolerować. Przypomnę słynne słowa Santiago Bernabéu: „Nikt tak łatwo stąd nie ucieknie. Nie przyjechaliśmy tu na wakacje, chcę zobaczyć więcej jaj na boisku. Nie wiem czy to rozumiecie, ale macie na koszulkach herb Realu Madryt, a na trybunach widziałem tysiące Hiszpanów, którzy przyszli nas wspierać – ludzi, którzy wypruwają sobie żyły w fabrykach, żeby zarobić na życie. Nie możecie ich w taki sposób zawieść”. Dzisiaj może publika jest inna, ale przesłanie aktualne jak nigdy. Rozpieszczeni piłkarze zapomnieli, za co dostają od klubu wielkie pieniądze i liczne przywileje, że trzeba na to zapracować, że to zaszczyt reprezentować ten klub i jego wartości. Swoja postawą plują na ten herb. Zidane tę bylejakość akceptuje i firmuje własnym nazwiskiem. I nie ucieknie od odpowiedzialności. Zachowuje się identycznie jak Ancelotti w drugim sezonie, ale tamten przynajmniej rozegrał dobrą rundę jesienną.
Wielkich trenerów poznaje się po tym, jak potrafią wyjść z kryzysu. Tylko najpierw muszą ten kryzys dostrzec i nazwać rzeczy po imieniu. Zizou nie jest do tego zdolny. Już dawno leży na ziemi, lecz uparcie udaje, że nadal stoi prosto. W efekcie nie tylko się nie podnosi, lecz swoimi idiotycznymi decyzjami i zaniechaniami dalej kopie pod sobą dołek, żeby spaść jeszcze niżej. I w tę czarną dziurę wciąga klub, który przecież głęboko kocha. Mógłby próbować zmienić taktykę (zna to słowo w ogóle?), zmienić skład – dać prawdziwą szansę zmiennikom czy kupić lepszych graczy, wpuścić świeżą krew, która wniosłaby trochę polotu i finezji do gry drużyny, próbować nowych rozwiązań, robić cokolwiek, ale woli nie zmieniać nic i powtarzać tydzień w tydzień te same schematy z grupką znudzonych piłkarzy o wielkich nazwiskach i niewielkim apetycie na grę, którzy siadają psychicznie przy najmniejszym problemie w trakcie meczu. „Szaleństwem jest robić wciąż to samo i oczekiwać różnych rezultatów”, powiedział kiedyś Albert Einstein. W takim razie za sterami Realu Madryt mamy szaleńca…
Efekt Zidane’a trwał dwa lata. Wprowadzenie miłej atmosfery pomogło wykrzesać maksimum z tej leciwej ekipy i wygrać kilka pucharów, nawet więcej niż ktokolwiek oczekiwał, ale ta energia się wyczerpała. Real miał latem wiele opcji do wzmocnienia drużyny, lecz Zidane wszystko blokował. Królewscy zostali z wypalonym składem, któremu brak jakiejkolwiek motywacji, oraz trenerem, który nie ma pomysłu i nawet nie chce go mieć. Czas Zidane’a minął. Jeśli Los Blancos nie chcą wpaść w wieloletni kryzys, jaki stał się udziałem np. Milanu, muszą szybko dokonać prawdziwej rewolucji kadrowej, zaczynając od niereformowalnego i mało odważnego trenera, a kończąc na zasłużonych i z tej racji nietykalnych graczach blokujących miejsce młodym. Trzon zespołu jest przegniły i musi szybko zostać wymieniony, by Real Madryt wrócił na szczyt i ponownie grał widowiskowo i skutecznie. Z Zizou na ławce, BBC, Ramosem i Kroosem w składzie nie jest to możliwe. Nie zatuszują tego ani buńczuczne wypowiedzi trenera, ani pojedyncze dobre zagrania wyblakłych gwiazd. Dokładnie taka sama sytuacja panowała 10 lat temu w Barcelonie Rijkaarda przed przyjściem Guardioli. Upojone sukcesami ówczesne gwiazdy z Ronaldinho, Deco i Eto’o na czele przestały się starać, więcej balowali niż grali, panoszyli się i psuli atmosferę w szatni, a Blaugrana nie wygrała nic kończąc sezon 18 punktów za Realem. Nowy trener pozbył się „nietykalnych” idoli, postawił na młodych wychowanków – Messiego, Iniestę, Busquetsa, i resztę już znamy. To samo musi zrobić Pérez w Madrycie, bo z obecnej kadry nie da się już więcej wycisnąć (mam na myśli tych w wieku 30+), a kosmiczny rok 2017. był absolutnym szczytem tego, na co stać klub w erze Cristiano Ronaldo. Obecna kadra Realu okazała się jedną z najlepszych w barwnej historii Królewskich, trzeba im podziękować za sukcesy, odpowiednio uhonorować i życzyć szczęścia gdzie indziej. Oby ta rewolucja nastąpiła już tego lata, bo rywale nie czekają i zbroją się na potęgę, a transfer Coutinho do Barcelony przelał czarę goryczy. Wygrywający wszystko i strzelający dwa razy tyle co Real Katalończycy wciąż wzmacniają siłę ognia, a Zidane nie chce transferów i woli grać „najlepszą 9-tką świata” Benzemą, który strzela 2 gole w 17 meczach. Czy ktoś nadal wierzy, że ten uparty człowiek zażegna kryzys, do którego sam doprowadził? Obecny Zidane w niczym nie przypomina zaradnego trenera z poprzedniego sezonu, który swoimi rotacjami utrzymywał ducha zespołu, co pozwoliło Realowi dwa razy z rzędu wygrać Ligę Mistrzów, choć sama gra madrytczyków wcale nie porywała. Na razie Francuz zapewne dogra sezon do końca, w pełni na to zasłużył, a o jego losach może zadecydować dwumecz z Paris Saint-Germain w Lidze Mistrzów. Aby jednak pokonać najlepszy atak świata Neymar-Cavani-Mbappé, wiele musi się zmienić nie tylko w grze, ale i w mentalności zawodników Realu Madryt. A został już tylko miesiąc…
A na deser znaleziony w sieci ciekawy komentarz jednego z kibiców Realu:
„Po raz kolejny mówię – to nie wina ZZ, to nie wina fatalnego Benzemy, to nie wina idioty Ramosa, nie wina cwaniaka boiskowego rodem z Katalonii Carvajala, to nie wina delikatnego Krossa, to nie wina nieskutecznego Ronaldo… Winą jest wypalony trzon zespołu, który wygrał już wszystko, który ma taką władzę w szatni, że niemożliwe jest posadzenie ich na ławce. Mówię o Ramosie, Marcelo, Benzemie, Ronlado czy Kroosie – moim zdaniem póki są oni wszyscy, to nigdy nie zdominujemy footballu na dłużej. Żaden młodzik, nawet ten najbardziej bezczelny, nie przebije się do pierwszego składu, bo będzie blokowany przez ZZ, który objął stery dzięki Ramosowi, Marcelo, Ronaldo oraz Kroosowi. To oni obalili Beniteza swoją grą, bo ten śmiał im kazać biegać więcej i próbował rządzić w szatni. Tylko z furą szczęścia oraz życiową forma zawodników tak jak w tamtym sezonie możemy wygrywać wszystko jak leci, ale wystarczy spadek formy i zaangażowania i już – koniec gry, koniec Realu. Powiedzcie mi po co Ramos, Benzema, Ronaldo, Kross, Marcelo mają biegać, po co mają się forsować, skoro nikt nie jest w stanie ich wygryźć ze składu? No po co? Pieniądze przecież będą dalej wpadać na konto. Oni razem z Modriciem (który dla mnie nie jest przegniły) rządzą szatnią i to oni decydują, kto gra, a kto nie.”