Po blamażu w Gironie sytuacja w La Liga przestała interesować kibica Realu Madryt. Drużyna notuje tam najgorszy od lat start rozgrywek, podobny do tego z trzeciego sezonu Mourinho, który Królewscy zakończyli z wstydliwą 15-punktową stratą do Barçy. Jednak nawet wtedy w 10 meczach strzelili 25 bramek, o 6 więcej niż teraz. Drużynie Zidane’a brakuje głodu zwycięstw, ducha walki, odpowiedniego nastawienia, które tak chwalono rok temu. Syte, wypalone gwiazdy i wiecznie zadowolony z byle czego trener – tak można scharakteryzować Real ostatnich tygodni. Ani w tym piękna, ani pasji, ani charakteru. Męczarnie z trzecioligowcem, kompromitujące wpadki z ligowymi średniakami i lekceważące komentarze szkoleniowca, że wszystko jest dobrze, a 8 punktów straty to tyle co nic. No chyba jednak nie…
Na szczęście są jeszcze rozgrywki, w których Real nadal jest wielki – to Liga Mistrzów. Ostatni remis z Tottenhamem po dość słabym występie w Madrycie trochę wypaczył ten obraz, lecz dzisiaj nadszedł czas rewanżu. Mecz prawdy. Czy ekipa przegrywająca z beniaminkiem i potrzebująca rzutu karnego do wykazania wyższości nad trzecioligowcem jest w stanie pokonać wicemistrza Anglii na jego terenie? Teoretycznie tak, zwłaszcza że londyńczycy też nie notują ostatnio dobrej passy – odpadli z Pucharu Ligi po zaskakującej porażce 2-3 z West Ham United (mimo prowadzenia 2-0), a w weekend przegrali z United Mourinho. W środę na Wembley obie drużyny miały więc coś do udowodnienia…
Niestety Los Blancos dalej rozczarowują swoją grą i nastawieniem. Dzisiaj znów było źle. Wyszedł teoretycznie najmocniejszy skład i ponownie grał ospale, bez pomysłu, bez wiary. Tottenham potrzebował trzech, czterech podań, by tworzyć zagrożenie – Real trzydziestu, czterdziestu. U Zidane’a rzuca się w oczy brak szybkich, przebojowych zawodników, jakich ma do dyspozycji Pochettino – to efekt przespanych transferów latem. Z kolei denerwująca maniera stopowania akcji i wycofywania piłki przez madrytczyków powoduje, że każda akcja budowana jest w ataku pozycyjnym, a w tym Królewscy są słabi. Klepią, klepią i nic z tego nie wynika. Pierwsze 45 minut to takie piłkarskie szachy. Real miał przewagę w posiadaniu piłki, wymienił więcej podań, ale biegał mniej od rywala. To londyńczycy grali na pełnej szybkości, to ich akcje mogły się podobać i to oni strzelili bramkę w 27 minucie, gdy Dele Alli uprzedził obrońców. Gol nie powinien być uznany, bo wcześniej dogrywający był na spalonym, lecz nie to jest problemem. Błędy sędziowskie się zdarzają, chociaż ostatnio zbyt często przeciw Realowi. Problem w tym, że madrytczycy nie potrafili w żaden sposób odpowiedzieć, nie przyspieszyli gry, nie zaczęli ruszać się z przodu, a jedyną godną mistrzów akcję zrobili w 41 minucie. Bez efektu.
Po zmianie stron niewiele się zmieniło. Na początku Real przyspieszył, ale dalej nic ciekawego nie stworzył. Za to gospodarze odpowiedzieli drugim golem w 56 minucie, i znowu uderzał Alli, a piłka odbita od Ramosa zmyliła Casillę. Kilka minut później na 3-0 trafił Eriksen i tak oto padł mit, że Liga Mistrzów to rozgrywki z DNA Realu, że Real w Champions League jest wielki. Nic z tych rzeczy. Dzisiaj Real zagrał kompromitująco i honorowa bramka Ronaldo w 80 minucie nic tu nie zmienia. Tylko lekko przypudrowała wynik. Królewscy dotychczas nie przegrali w Anglii? No to przegrali dziś. Mniej boli sam wynik. Boli bezradność mistrzów Europy i świata na tle rywala. Boli ich podejście, dokładnie takie samo jak w Gironie. Boli pohańbienie białej koszulki. Bezładna bieganina, bez pomysłu (poza bezproduktywnymi wrzutkami), bez przyspieszenia, bez ruchu z przodu, bez gry godnej królewskiego klubu. Nie wyciągnięto żadnych wniosków z porażki w Katalonii. Zidane powtórzył skład, powtórzył pomysł na grę (a raczej jego brak) i ponownie poległ w zawstydzającym stylu. Zapewne szykuje kolejne puste frazesy na konferencję prasową, gdzie będzie zapewniał, że wszystko jest OK. Tymczasem to nie jest pojedyncza wpadka, to już kryzys przez duże K. Tu potrzeba wstrząsu, głębokiej rewolucji kadrowej, łącznie z ławką trenerską. Obawiam się, że w tym sezonie Real nic nie osiągnie. Nie w tym składzie i nie z tym trenerem. Chyba że do Zidane’a wreszcie coś dotrze. Jeśli powie, jak po Gironie, że taki jest futbol i zabrakło tylko koncentracji przy trzech akcjach, to sam sobie wystawi świadectwo. Wygrał wiele trofeów, zasłużył na szacunek, ale teraz swoim uporem spycha swój ukochany klub na dno. Tak jak Ancelotti w drugim sezonie. Wstyd panie Zidane. Wstyd panowie piłkarze.