SABOTAGE
Sabotaż
2014, USA
akcja, reż. David Ayer
W latach 80/90 niemal każdy film ze Schwarzeneggerem był hitem, zaś aktor przyzwyczaił nas do wielkich produkcji (Terminator, Predator, Pamięć absolutna, Prawdziwe kłamstwa, itd.). Jego obecność nobilitowała obraz. Jednak latka lecą, wygląd już nie ten i po długiej przerwie na polityczną karierę same chęci powrotu na duży ekran mogą nie wystarczyć. Arnold grywa w niezbyt wyszukanych filmach i chociaż jego karierze nic już nie zaszkodzi, to jednak nie można wciąż chwalić go jedynie za przeszłość. W przypadku najnowszej produkcji dodatkową rekomendacją był David Ayer, reżyser znany z tak udanych „policyjnych” filmów jak Królowie ulicy czy Bogowie ulicy (podobieństwo tytułów tylko przez głupotę polskiego tłumacza – w oryginale było End Of Watch). Tym razem jednak facet się nie popisał. Sabotaż to kino, jakie widzieliśmy setki razy – pozbawiona napięcia niskobudżetówka klasy C, z nielogicznym i niewciągającym scenariuszem, głupawymi dialogami i słabiutką realizacją. Aż dziw bierze, że stoi za tym David Ayer. Aż żal serce ściska, że gra tu Arnie – notabene drętwy, jakby kij połknął, a skoro zainkasował wielomilionową gażę, to mógłby się chociaż trochę postarać. Terminator powoli kroczy w kierunku Van Damme’a i Seagala, których nowych produkcji już nikt nie ogląda.
Pomysł na film jeszcze się jakoś broni. John (Schwarzenegger) stoi na czele elitarnej jednostki antynarkotykowej, która podczas aresztowania mafijnego bossa przywłaszcza sobie 10 mln dolarów. Pieniądze przepadają, a członkowie ekipy zaczynają ginąć w niejasnych okolicznościach. Podejrzewany o oszustwo John sam musi wyjaśnić, kto za tym stoi. David Ayer specjalizuje się w tego typu intrygach, spiskach i zawiłościach, jednak tym razem zawalił sprawę. Nie ma odpowiedniej charakterystyki postaci, zainteresowania widza nimi – nie sposób się z ekipą Johna identyfikować, nie da się ich polubić (wybitni agenci, a zachowują się jak banda degeneratów) i trudno żałować, gdy umierają. Emocji zero. Brak zapadających w pamięć scen – niby akcji sporo, ale pokazane to wszystko bez ikry. O płaskich dialogach i kiepskiej realizacji już wspominałem. Na siłę szukałem jakichś pozytywów tego miernego filmu, ale nie znalazłem. Może sama obecność Arnolda? Dla niektórych na pewno tak, ale jego rola też jest źle napisana. Za dużo dramatyzmu i rozterek (co jak co, ale aktorem dramatycznym Schwarzenegger na pewno nie jest), za mało zaś adrenaliny i cech, za które go kochamy (lub kochaliśmy). Nie znajduję żadnego sensownego powodu, by ten film polecić. Zmarnowana szansa Ayera i Arniego – spotkanie obu panów zapowiadało ucztę, okazało się tylko niestrawną papką.