JAVA HEAT
Java Heat
2013, USA – premiera 13.04
sensacyjny, reż. Conor Allyn
Jaka obsada taki film – tak można by w skrócie powiedzieć. Poza kilkoma Azjatami momentami pojawia się Mickey Rourke, który jednak wygląda marnie i gra tak samo (zwykł lepiej dobierać role), zaś z ekranu prawie nie schodzi Kellan Lutz, którego obecność to gwarancja nijakości i przeciętności. Tak było w Arenie i kilku innych produkcjach, w których brał udział na fali popularności Zmierzchu. W Java Heat pozornie wszystko jest jak należy – dobre tempo, liczne zwroty akcji, przystojny bohater, bogata księżniczka, miłość, przygody, kradzieże, porwania…. Brak tylko różowego słonia z kokardką. Jake (Lutz), działający pod przykrywką amerykański agent, ściga islamskich terrorystów na terenie jednego z azjatyckich krajów. Niechętnie (później chętnie) pomaga mu muzułmański detektyw, a tym złym odpowiadającym za zamachy bombowe i kradzieże dzieł sztuki jest oczywiście Rourke. I tak się ganiają, ściagają, aż do przewidywalnego i oczywistego zakończenia. Wszystko to niby efektowne i niby ciekawe, dlatego niby polecam, ale tak naprawdę to można sobie spokojnie odpuścić. Nieźle jak na kino klasy B i z takim nastawieniem da się obejrzeć, ale to trochę za mało, by uznać film za udany. Przerysowany, płytki, mocno naciągany film akcji, dowodzący siły amerykańskiego wywiadu, którego jeden przedstawiciel sprawia się lepiej niż cała armia Azjatów. Proste kino dla prostych ludzi.