TOMORROW WHEN THE WAR BEGAN
Jutro jak wybuchnie wojna
2010, Australia
przygodowy, reż. Stuart Beattie
Jutro jak wybuchnie wojna oparty jest na bestsellerowej (podobno…) powieści Johna Marsdena. Ocenię sam film bo książki nie czytałem i po tym seansie na pewno nie przeczytam. Zapewne, jak to zwykle bywa, jest lepsza od ekranizacji, co w tym przypadku nie wydaje się być zbyt trudne. Jest to opowieść o ośmiu nastolatkach, którzy po powrocie z kilkudniowego kempingu w australijskiej dziczy ze zgrozą zauważają, że w międzyczasie ich kraj został podbity przez inne państwo (jakie – nie wiadomo, bo najeźdźcy chodzą w mundurach rodem z Gwiezdnych wojen), wszyscy mieszkańcy są zatrzymani, a oni pozostają jedynymi, którzy mogą podjąć walkę i stawić czoło wrogowi. Ta historia mogłaby być ciekawa. Mogłaby, gdyby nie totalne nagromadzenie absurdów, na które jeszcze mógłbym przymknąć oko, gdyby to była komedia lub parodia. Ale to jest film pełen patosu, robiony całkiem na poważnie. Zero dystansu do siebie i całej sytuacji. W efekcie otrzymujemy opowiastkę dla małych dzieci, bo tylko oni kupują takie bajeczki. Reszcie, nawet dorastającej młodzieży, trudno będzie zaakceptować fabułę bez zadawania pytań. Jakim cudem garstka dzieciaków wciąż umyka żołnierzom, którzy w trzy dni podbili cały kraj? Jakim cudem udaje im się wysadzić most o strategicznym znaczeniu? Jakim cudem kilkunastoletnia pacyfistka i żarliwa katoliczka, przeciwniczka walki, z zamkniętymi oczami wystrzelała cały oddział nieprzyjaciela? Dlaczego uciekająca śmieciarką (!) nastolatka prowadzi ją lepiej niż Robert Kubica swój pojazd? I tak można jeszcze długo pytać. Film nie ma za grosz sensu i dlatego szkoda czasu na jego oglądanie (chyba że z małym dzieckiem zamiast Dobranocki). Scenariusz przypomina nieco Najczarniejszą godzinę, tylko że tam atakowali kosmici więc łatwiej było przełknąć serwowane bzdety. No i efekty były o niebo lepsze – tutaj nie ma ich wcale. Jeśli ktoś nie wiedział, jak wygląda kino australijskie, to już wie. Ano właśnie tak.