NEW YEAR’S EVE
Sylwester w Nowym Jorku
2011, USA
komedia romantyczna, reż. Garry Marshall
Gdzie spędziłem Sylwestra? W Nowym Jorku! Wprawdzie tylko na ekranie, ale zawsze! Sylwestrowy wieczór to idealny moment na ten film. Był to wielki hit kinowy rok temu, amerykańska odpowiedź na wspaniały brytyjski obraz To tylko miłość. Wrażenie robi już sama galeria gwiazd w obsadzie: Halle Berry, Jessica Biel, Jon Bon Jovi, Robert De Niro, Zac Efron, Katherine Heigl, Ashton Kutcher, Sarah Jessica Parker, Michelle Pfeiffer, Hilary Swank, Sofia Vergara. Te nazwiska obiecują wiele, więc przed seansem było tylko jedno pytanie: czy scenariusz będzie odpowiednio ciekawy, by sprostać oczekiwaniom widzów? W końcu Garry Marshall ma na koncie Pretty Woman, ale to było ponad 20 lat temu. Za to w 2010 roku wyreżyserował całkiem sympatyczne Walentynki w doborowej obsadzie. Wydaje mi się, że z Sylwestrem w Nowym Jorku jest podobnie (ciepły, pogodny, optymistyczny film), aczkolwiek chyba nie wszystko do końca się udało. Jak zwykle w tego typu okazjonalnych filmach, jesteśmy świadkami kilku równoległych wątków związanych ze spędzaniem tego szczególnego wieczoru. Nadopiekuńcza, samotna matka nie chce puścić dorastającej córki na zabawę; szefowa kuchni przygotowująca sylwestrowy catering wpada na dawnego chłopaka, który pragnie do niej wrócić; mężczyzna chory na raka chce jeszcze raz ujrzeć opadającą kulę na Times Square, która akurat się zacięła; nienawidzący Sylwestra egocentryk ląduje w zepsutej windzie z atrakcyjną dziewczyną, która szła się zabawić; dwie młode pary bezpardonowo walczą o nagrodę szpitala, którą ufundował dla pierwszego noworodka 2012 roku; kobieta z wytwórni płytowej ma dosyć swojego szefa – odchodzi z pracy i wynajmuje młodego kuriera, by pomógł jej spełnić noworoczne marzenia, itd. itp. Wątków wiele, nie wszystkie ciekawe, niektóre kompletnie wydumane i odrealnione, ale w sumie miło się to ogląda. Właściwie takie jest założenie filmu – wywołać uśmiech na twarzy widza, pokazać, że w ten szczególny wieczór wszystko jest możliwe: zły człowiek zrobi rachunek sumienia, gbur przestanie być niemiły, a każdy znajdzie swoją drugą połówkę. Krótko mówiąc – wszystkie problemy same się rozwiążą, a wszyscy będą żyli długo i szczęśliwie, amen. Jeśli ktoś ma ochotę na prostą, pogodną bajeczkę – przyjmie seans z ogromnym zadowoleniem. Reszta niekoniecznie, bo opowieści są zbyt naiwne, a nadmiar słodyczy często szkodzi. Jednak powszechne oczekiwanie i nadzieja, że ten następny rok będzie dużo lepszy od poprzedniego, wprawiają w nastrój odpowiedni, by dzieło Marshalla obejrzeć z przyjemnością. Co z tego, że jest trochę kiczowate – takie filmy mają nieść optymistyczny przekaz, napawać pozytywną energią. Sylwester w Nowym Jorku spełnia to zadanie. Tylko tyle i aż tyle. Nie jest dziełem ambitnym i głębokim, ale kto w Sylwestra ma ochotę na filozoficzne dylematy? Ten wieczór powinno się spędzać w gronie najbliższych i ukochanych osób, a w te dni oglądać właśnie tego typu filmy.
Były Walentynki, był Sylwester – pora, panie Marshall, na film wielkanocny…
Były Walentynki, był Sylwester – pora, panie Marshall, na film wielkanocny…