Nocna bestia, funkcjonująca w oryginale pod dwoma tytułami – jako 13 Hrs oraz Night Wolf, to mało ciekawa i niezbyt straszna niskobudżetowa produkcja mało znanego reżysera. Typowy telewizyjny zapełniacz czasu. Sarah przyjeżdża odwiedzić rodziców mieszkających na wsi. Spotyka tam rodzeństwo i grupę imprezujących w szopie przyjaciół. Gdy burza odcina wszystkich od reszty świata, młodzi wracają do pogrążonego w ciemnościach domu. Gdy znajdują rozszarpane zwłoki ojca, muszą ukryć się przed grasującą w środku bestią. Fabuła jak setki innych, ale gdyby to umiejętnie przedstawić, mógłby powstać przynajmniej średni film. Niestety to zadanie twórców przerosło. Mamy tak duże nagromadzenie idiotyzmów, że trudno się przejąć samą historią. Już nie chodzi nawet o to, że w obliczu bestii wszyscy tracą instynkt samozachowawczy (który nakazuje bronić się, walczyć, a nie stać i czekać albo uciekać na oślep), bardziej przeszkadza cała masa drobiazgów (wszyscy trzeźwi mimo ostrego chlania, idiotyczne dyskusje o seksie, wreszcie uprawianie seksu, gdy obok bestia zabija ludzi – może jakiś niespełniony erotoman pisał scenariusz?), a szczytem wszystkiego jest to, że nikt w kilkuosobowej grupie nie ma ze sobą komórki. Wyobrażacie sobie taką sytuację? Akcja filmu toczy się współcześnie, nie 20 lat temu. Mam dorastające dzieciaki i wiem, że mogą zapomnieć książek do szkoły, ale nigdzie się nie ruszą bez telefonu. W tym małym pudełku jest ich całe życie. Ale w bogatej Anglii nikt nie ma telefonu. Do tych absurdów dochodzi słaba charakteryzacja i denerwujące, rwane ujęcia, które sprawiają, że przez cały film nie widzimy bestii. Równie dobrze mógłby ktoś czytać scenariusz, bo i tak niczego nie zobaczymy. Dlatego trudno się bać. Gdy wreszcie bestia wyłania się z mroku, pojawiają się napisy końcowe. Życzę wszystkiego najlepszego panu reżyserowi i polecam trochę więcej nauki, jak robić filmy. Nawet nie dysponując wielkimi pieniędzmi można to robić dobrze i ciekawie.