SKYFALL

Skyfall James Bond Daniel Craig recenzjaSKYFALL
Skyfall

2012, Wielka Brytania
sensacyjny, reż. Sam Mendes

Bond. James Bond. Wreszcie. Po czterech latach czekania. Dobrze, że filmom o agencie 007 stuknął okrągły jubileusz, bo gdyby nie ta 50-tka, to może czekalibyśmy jeszcze dłużej. Od razu przyznam się, że jestem fanem Bonda. Zaraził mnie jeszcze w latach 80. nieżyjący już Tomasz Beksiński, do dzisiaj niezrównany w tłumaczeniach filmów na język polski. W czasach, gdy telewizja miała tylko dwa programy, gdy nie było internetu, ściągania, sklepów płytowych i nie można było sobie po prostu kupić filmu, Tomek był tak miły, że przegrywał mi nabyte w Londynie Bondy na kasety wideo, dokładając swoje tłumaczenie (miał magnetowid, który pozwalał w domowych warunkach dołożyć głos). Od wtedy czekałem z niecierpliwością na każdą kolejną premierę. Mam w domu osobną półkę na wszystkie filmy z Bondem (jak widać na załączonych fotkach). Ale do rzeczy.
Stało się. James Bond powrócił. Internet już się zagotował od komentarzy. Słaby. Świetny. Najlepszy. Najgorszy. Rewelacja. Rozczarowanie. W sumie nic dziwnego – nie da się wszystkich zadowolić. Odpuszczę sobie tutaj opisywanie fabuły, bo nie ma takiej potrzeby. Fani wiedzą, czym jest Bond, zaś młodzi mogą sięgnąć do sieci i się dowiedzieć. Idąc na seans miałem tylko jedno pytanie – ile będzie Bonda w Bondzie? To główne kryterium oceny. Bo to nie jest zwykły film. To jest Bond. Cała seria ma swoje charakterystyczne cechy i bez nich Bond byłby tylko kolejnym filmem sensacyjnym, jakich wiele. Dzisiejsza technika pozwala nakręcić naprawdę wszystko i na tym polu Bond nie musi konkurować. Skyfall jest dobrym filmem sensacyjnym – efektowny, momentami trzymający w napięciu (chociaż tutaj można dyskutować, bo przedstawione zagrożenie jest mało realne – nie widać go i nie czuć), naprawdę robi wrażenie. Jak każdy film z serii 007. Niestety nie jest równie dobrym Bondem.
Od lat każdy film kręci inny reżyser. To dość odważne, ale i ryzykowne. Podobnie jak obsadzenie Daniela Craiga w roli głównej trzy filmy temu. Ryzykowne, ale opłaciło się – od pierwszego filmu Casino Royale gra znakomicie. Ale powoli traci cechy Bonda – to już oczywiście wina scenariusza, a nie aktora. Nasuwa mi się tu skojarzenie z nową wersją przygód Człowieka-Pająka w filmie Niesamowity Spider-Man, który jest bliższy komiksowemu oryginałowi niż ten sprzed 10 lat. Tylko co z tego? Podobnie Bond wraca do korzeni, bo właśnie taki jest w książkach, bez licznych bajerów i przesadnych gadżetów. Tylko czy o to chodzi? To już nie są dokładne adaptacje książek, jak w początkach serii. Filmy o Bondzie żyją własnym życiem. Teraz każdy ma innego reżysera, a ostatnio scenariusze powstają wyłącznie na potrzeby obrazu. Dlatego nie przekonuje mnie twierdzenie, że nowy Bond jest taki, jak powinien być. Nie jest. James Bond to pewien symbol. Zawsze elegancki, z nienagannymi manierami, dowcipny, szarmancki, jakby mimochodem uwodzący kobiety, wychodzący cało z każdej opresji, wykorzystujący nowatorskie gadżety przygotowywane przez Q, wykonujący powierzoną misję z uśmiechem i ojczyzną na ustach. Bez tych elementów agent 007 traci urok. To tak, jakby Batman jeździł nie Batmobilem tylko, powiedzmy, fordem Focusem albo fiatem Punto. Chodzi o pewną symbolikę. Jeśli można z niej rezygnować, bo np. wymyślne gadżety zbyt się opatrzyły, to właściwie co nam pozostanie? Podstarzały agent z rękami trzęsącymi się od nadmiaru alkoholu, który nie potrafi trafić do celu? To ma być Bond? Taki bardziej ludzki? Bzdura. Nie mogę opisać dokładnie, czego więcej zabrakło bez zdradzania fabuły, więc muszę poprzestać na kilku elementach. Bond w Skyfall to wrak człowieka. Jego kobieta pojawia się tylko na moment, a kobiety Bonda zawsze były ważne i pełniły istotną rolę – tutaj Sévérine jest tylko chwilowym ozdobnikiem i niczego nie wnosi do fabuły. Osławiony Q, którego niegdyś grał jeden aktor (Desmond Llewelyn), a po śmierci przekazał pałeczkę Johnowi Cleese’owi z Monty Pythona, tutaj jest nieopierzonym młodzikiem. Zamiast oczekiwanych gadżetów na trudną wyprawę do Azji daje Bondowi tylko pistolet i radiolokator. Każdy z gadżetów Q użyty w odpowiednim momencie ratował życie agentowi – tym razem zaprojektowany specjalnie dla Bonda pistolet nie jest potrzebny, agent gubi go w walce. To po co go dostał? Oczywiście nie brak odniesień do przeszłości (wykorzystanie klasycznego Astona Martina DB5 jest miłym ukłonem), i chwała za to. Ale to i tak nie powetuje kiepskiego scenariusza, który jest moim zdaniem najsłabszym ogniwem filmu. Wszystko jest zbyt proste. Silva, główny przeciwnik Bonda (notabene wcale nie taki straszny, nie widać w filmie jego dzieła zniszczenia, więc nie budzi żadnych emocji, wygląda raczej groteskowo niż groźnie), bez żadnych problemów dociera na zamknięte przesłuchanie szefowej wywiadu przez ministrów. Czy naprawdę wystarczy się przebrać za policjanta, by wszędzie wejść? Ale to i tak nic w porównaniu z końcówką, rozgrywającą się w opustoszałej Szkocji, gdzie na odludziu stoi jedna chatka i właśnie tam w XXI wieku najlepszy agent brytyjski wraz z szefową wydziału, wyposażeni w dubeltówkę i garść dynamitu, dają opór człowiekowi, który ośmieszył wywiad, złamał wszelkie zabezpieczenia systemu komputerowego, bez problemów wysadził siedzibę MI6 i sparaliżował cały Londyn! Czekałem jeszcze, aż Bond wyzwie go na pojedynek. Śmieszne to trochę. Jednym takie połączenie tradycji z nowoczesnością przypadnie do gustu, mnie nie do końca. W Bondach zawsze należy przymrużyć oko, ale tutaj lepiej je zamknąć.
Chciałem napisać krótko, ale nie dało się. Muszę zaakceptować fakt, że Bond w XXI wieku będzie już nieco inny. Twórcy po 50 latach zmieniają kierunek. To niejako zmartwychwstanie (wręcz dosłowne), wskrzeszenie postaci książkowej. Może taki jest wymóg czasów? Zamiast wybuchających długopisów i strzelających zegarków wystarczy strzelba i nóż? Ciekawe podejście. Co więc ujrzymy za kilka lat w Bondzie nr 24? Będzie jeździł na koniu i strzelał z łuku? Mimo tego narzekania (które wynika z mojego uwielbienia dla serii i zatroskania zmianą jej formy) muszę przyznać, że warto iść do kina i samemu ocenić. To jest naprawdę niezły, doskonale zagrany film. Momentami bardzo dobry. Ale mogło i powinno być znacznie lepiej.
Udostępnij

Post Author: Sławek

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Potwierdź, że nie jesteś automatem: