CRAZY, STUPID, LOVE
Kocha, lubi, szanuje
2011, USA
komedia romantyczna, reż. Glenn Ficarra, John Requa
Miłość jest szalona i trochę głupia – sugeruje tytuł oryginału. Dlatego jest towarem tak pożądanym. Nikomu nie zaszkodzi odrobina szaleństwa w życiu, a że w przypływie uczuć trochę głupiejemy – co w tym złego? Korzystajmy, zanim dopadnie nas proza codzienności.
Hasło komedia romantyczna zawsze trochę niepokoi, bo na palcach można zliczyć naprawdę dobre produkcje. Zwykle są to filmy sztampowe i do bólu przewidywalne. Niezwykle rzadko zdarza się tak przemyślany, zabawny, wielowątkowy scenariusz, dobre nakreślenie postaci i delikatne zasugerowanie głównego przekazu. Jeśli połączymy to z niezłą obsadą i dobrą grą aktorską – otrzymamy pełny obraz pięknej i wzruszającej komedii Kocha, lubi, szanuje. Filmu o potrzebie, ale i o potędze miłości. O poszukiwaniu bratniej duszy i pielęgnowaniu uczucia, gdy się je znajdzie. O zapomnianym dziś romantyźmie (mężczyzna wierzący w romantyczną miłość to naprawdę rzadkość), zastąpionym przez materializm i wyrachowanie.
Zaczyna się jak u Hitchcocka – od trzęsienia ziemi. Oto wiodący idealne, poukładane rodzinne życie Cal (Steve Carell) dowiaduje się o zdradzie żony (Julianne Moore), która żąda rozwodu. W jednej chwili jego życie wali się jak domek z kart. Zupełnie nie potrafi odnaleźć się w nowej sytuacji. Pomaga mu nałogowy podrywacz Jacob (Ryan Gosling). Pokazuje, jak się ubierać i zachowywać, uczy zagadywać i podrywać kobiety. Niezdarny Cal nabiera pewności siebie i stylu, którego nigdy nie miał. Pech sprawi, że ten cyniczny uwodziciel, odrzucający ideę miłości na rzecz przypadkowego seksu, zakocha się w córce Cala – Hannah (Emma Stone). A to nie koniec… 13-letni syn Cala Robbie przeżywa swą pierwszą miłość. Jego wybranką jest o cztery lata starsza opiekunka do dzieci Jessica, która z kolei podkochuje się… w Calu. Ta wielowątkowość to mocny atut filmu – wszystkie wątki są dobrze poprowadzone i nawet jeśli zakończenie jest przewidywalne (bo to w końcu hollywoodzki film o miłości z obowiązkowym happy endem), to już drogi do niego prowdzące zupełnie nie.
Główną zaletą filmu jest świetny humor sytuacyjny i znakomita gra aktorska. O ile dobrze wypada Steve Carell, znany dotąd ze znacznie mniej skomplikowanych ról, i nieźle Julianne Moore (genialna scena z telefonem do męża w sprawie bojlera), o tyle Ryan Gosling i Emma Stone to już rewelacja. Bardzo wyrazista gra, dosłownie czuć, jak między nimi iskrzy. A scena, gdy Gosling zdejmuje koszulę odsłaniając wymodelowany tors i kaloryfer na brzuchu, a Stone wstydzi się rozebrać mówiąc „ja pierdolę, wyglądasz jak z Photoshopa!„, jest po prostu genialna. Do tego dochodzą epizodyczne, ale także znakomite role Kevina Bacona i przede wszystkim Marisy Tomei, np. świetna scena, gdy Cal wraz z Emily idą na spotkanie z nauczycielką syna, ta okazuje się być kobietą, z którą niedawno spędził noc. Na domiar złego poderwał ją serwując ten sam tekst, co wcześniej żonie… Takich zabawnych gagów i zbiegów okoliczności jest znacznie więcej. Sam koniec może nieco rozczarowuje (publiczna spowiedź, której wszyscy słuchają z wielkim zainteresowaniem, chociaż nikogo to nie obchodzi), ale nie zmienia to faktu, że to jedna z najlepszych komedii, jakie ostatnio widziałem. Lekka, zabawna, zaskakująca, jednocześnie ciepła i bardzo zgrabnie opowiedziana.
Hasło komedia romantyczna zawsze trochę niepokoi, bo na palcach można zliczyć naprawdę dobre produkcje. Zwykle są to filmy sztampowe i do bólu przewidywalne. Niezwykle rzadko zdarza się tak przemyślany, zabawny, wielowątkowy scenariusz, dobre nakreślenie postaci i delikatne zasugerowanie głównego przekazu. Jeśli połączymy to z niezłą obsadą i dobrą grą aktorską – otrzymamy pełny obraz pięknej i wzruszającej komedii Kocha, lubi, szanuje. Filmu o potrzebie, ale i o potędze miłości. O poszukiwaniu bratniej duszy i pielęgnowaniu uczucia, gdy się je znajdzie. O zapomnianym dziś romantyźmie (mężczyzna wierzący w romantyczną miłość to naprawdę rzadkość), zastąpionym przez materializm i wyrachowanie.
Zaczyna się jak u Hitchcocka – od trzęsienia ziemi. Oto wiodący idealne, poukładane rodzinne życie Cal (Steve Carell) dowiaduje się o zdradzie żony (Julianne Moore), która żąda rozwodu. W jednej chwili jego życie wali się jak domek z kart. Zupełnie nie potrafi odnaleźć się w nowej sytuacji. Pomaga mu nałogowy podrywacz Jacob (Ryan Gosling). Pokazuje, jak się ubierać i zachowywać, uczy zagadywać i podrywać kobiety. Niezdarny Cal nabiera pewności siebie i stylu, którego nigdy nie miał. Pech sprawi, że ten cyniczny uwodziciel, odrzucający ideę miłości na rzecz przypadkowego seksu, zakocha się w córce Cala – Hannah (Emma Stone). A to nie koniec… 13-letni syn Cala Robbie przeżywa swą pierwszą miłość. Jego wybranką jest o cztery lata starsza opiekunka do dzieci Jessica, która z kolei podkochuje się… w Calu. Ta wielowątkowość to mocny atut filmu – wszystkie wątki są dobrze poprowadzone i nawet jeśli zakończenie jest przewidywalne (bo to w końcu hollywoodzki film o miłości z obowiązkowym happy endem), to już drogi do niego prowdzące zupełnie nie.
Główną zaletą filmu jest świetny humor sytuacyjny i znakomita gra aktorska. O ile dobrze wypada Steve Carell, znany dotąd ze znacznie mniej skomplikowanych ról, i nieźle Julianne Moore (genialna scena z telefonem do męża w sprawie bojlera), o tyle Ryan Gosling i Emma Stone to już rewelacja. Bardzo wyrazista gra, dosłownie czuć, jak między nimi iskrzy. A scena, gdy Gosling zdejmuje koszulę odsłaniając wymodelowany tors i kaloryfer na brzuchu, a Stone wstydzi się rozebrać mówiąc „ja pierdolę, wyglądasz jak z Photoshopa!„, jest po prostu genialna. Do tego dochodzą epizodyczne, ale także znakomite role Kevina Bacona i przede wszystkim Marisy Tomei, np. świetna scena, gdy Cal wraz z Emily idą na spotkanie z nauczycielką syna, ta okazuje się być kobietą, z którą niedawno spędził noc. Na domiar złego poderwał ją serwując ten sam tekst, co wcześniej żonie… Takich zabawnych gagów i zbiegów okoliczności jest znacznie więcej. Sam koniec może nieco rozczarowuje (publiczna spowiedź, której wszyscy słuchają z wielkim zainteresowaniem, chociaż nikogo to nie obchodzi), ale nie zmienia to faktu, że to jedna z najlepszych komedii, jakie ostatnio widziałem. Lekka, zabawna, zaskakująca, jednocześnie ciepła i bardzo zgrabnie opowiedziana.