COLONIA
Colonia
2015, Niemcy
dramat, reż. Florian Gallenberger
Jeśli hasło Colonia Dignidad jest komuś obce, ma okazję szybko nadrobić zaległości oglądając oparty na faktach, choć ze zmyśloną fabułą dramat niemieckiego reżysera Floriana Gallenbergera. Osada misyjna założona w latach 50. XX wieku przez niemieckich imigrantów w południowym Chile ze swą nazwą (Osada Godności) nie miała nic wspólnego. To tam reżim Pinocheta torturował i mordował ludzi, a prowadzący placówkę Paul Schafer, lekarz Luftwaffe ścigany w Niemczech za pedofilię, mógł realizować swe szalone sadystyczne wizje. Twórca oszczędza nam dosadnych i brutalnych scen, jednak widzimy dostatecznie wiele, by wyrobić sobie zdanie o tym przerażającym miejscu. Jakim cudem ta chora sekta mogła tak długo funkcjonować?
Fabuła filmu nie jest skomplikowana – wojskowa junta pod wodzą Pinocheta w wyniku zamachu stanu przejmuje władzę w Chile, a zwolenników obalonego prezydenta Allende likwiduje lub wtrąca do więzienia. Taki los spotyka Daniela (Daniel Brühl), który ląduje w tytułowej Kolonii. Jego zrozpaczona dziewczyna, stewardessa Lena (Emma Watson) stara się za wszelką cenę odnaleźć, a następnie uwolnić ukochanego. Zgłasza się na ochotnika i stopniowo odkrywa prawdę o Colonii Dignidad i jej zboczonym szefie. Reszta opowieści jest dość naiwna, niemniej i tak robi wrażenie za sprawą totalnej indoktrynacji, jakiej są poddawani wszyscy „osadnicy”. Ogrodzenie z drutu kolczastego pod prądem, strażnicy niczym w niemieckich obozach bijący nawet za drobne nieposłuszeństwo, ludzie rozdzieleni według płci, obowiązkowe pranie mózgu i molestowanie na spotkaniach integracyjnych, a w starannie ukrytych podziemiach elektrowstrząsy i tortury. Gdy tylko uświadomimy sobie, że tak naprawdę było…
Colonia (funkcjonująca też pod tytułem The Colony i polskim Osada Godności) to nie jest dokument i realizm zdjęć czy sprawne odwzorowanie ówczesnej sytuacji politycznej nie powinny wpływać na ocenę samego filmu. Dobrze, że ludzie dowiedzą się o tym ponurym miejscu, lecz banalna fabuła pozostawia wiele do życzenia. To jednak jedyny poważny zarzut. Jeśli bowiem zaakceptujemy prostotę pewnych rozwiązań i ogromny fart bohaterów, to nie bardzo jest na co narzekać. Może tylko na zbyt wolne tempo narracji, lecz to pasuje do klimatu opowieści. Aktorzy nie grają wybitnie, ale wystarczająco dobrze. Michael Nyqvist pasuje do roli zwyrodniałego świętoszka, Daniel Brühl skrada show udając opóźnionego w rozwoju, zaś Emma Watson… Cóż, co by nie zrobiła – dla niektórych na zawsze pozostanie Hermioną nie oferując nic poza standardowym zestawem min, tutaj natomiast jej mimika twarzy jest oszczędna, aktorka dobrze oddaje emocje i może zaliczyć tę kreację do udanych. W sumie więc dwóch godzin spędzonych na seansie nie uznaję za stracone. Warto zobaczyć, poznać historię, potem doczytać, jak było naprawdę. I pokusić się o refleksję, dlaczego człowiek, stworzony przecież na obraz Boga, potrafi zgotować drugiemu tak straszny los.