BEFORE I GO TO SLEEP
Zanim zasnę
2014, Francja, Szwecja, USA
thriller, dramat, reż. Rowan Joffé
Punkt wyjścia historii opowiedzianej przez Rowana Joffé jest intrygujący: oto cierpiąca na amnezję kobieta budzi się każdego ranka, nie wiedząc kim jest, i próbuje odbudować wspomnienia przy pomocy pamiętnika. Z czasem spostrzega, że jej notatki nie pasują do opisu rzeczywistości, jaką roztacza przed nią troskliwy mąż (którego notabene również nie pamięta) i postanawia dojść do prawdy. Dlaczego tak późno i co robiła przez poprzednie kilka lat – twórca nie wyjaśnia. A szkoda, bo podobnych pytań można stawiać więcej, a wszelkie niedorzeczności psują wiarygodność przedstawianych wydarzeń. Adaptując powieść S.J. Watsona Joffé miał wszelkie dane ku temu, by odnieść wielki sukces. Wprawdzie historia nie jest zbyt oryginalna (już kilkanaście lat temu Christopher Nolan zachwycił świat klimatycznym thrillerem Memento, opartym na podobnym pomyśle, tylko o znacznie ciekawszej fabule) lecz doborowa obsada (Nicole Kidman, Colin Firth, Mark Strong) gwarantowala zainteresowanie widowni. Aktorzy spisali się dokładnie tak jak scenarzysta i reżyser – przeciętnie.
Może jestem zbyt surowy, ale nie wciągnęła mnie ta opowieść. Nie chodzi nawet o zubożenie literackiego pierwowzoru, bo przecież kino rządzi się swoimi prawami. Chodzi o brak emocji podczas seansu. Fabuła opiera się na zwrotach akcji, które są spodziewane więc nie zaskakują, a przez to nie wywołują dreszczyku emocji. Tych brak także na chirurgicznie zmodyfikowanej twarzy Nicole Kidman, która bardziej przypomina robota niż używającą mimiki aktorkę. Lepiej wypadł Colin Firth, lecz także nie miał szans na rozwinięcie swego kunsztu, zagrał bardzo bezpiecznie. Równie bezpiecznie reżyser prowadzi nas przez kolejne elementy układanki. Mimo pewnej wtórności, ubogiej narracji i scenografii (większość akcji dzieje się w ciemnym mieszkaniu i w hotelu) film od początku wciąga i zaciekawia widza. Jest sprawnie poprowadzony, w miarę spójny i nieprzekombinowany, a przede wszystkim nie męczy. Sztuką jest jednak odpowiednio rozłożyć akcenty, dodać momenty, w których serce mocniej zabije, i dobrze rozwikłać zamotaną historię. To się nie udało. Finał rozczarowuje i psuje niezłe wrażenie z pierwszej części obrazu. Właściwie jednym zdaniem mogę podsumować tak: reżyser narobił smaku, wziął na warsztat obiecujący, dający wiele możliwości temat, zatrudnił znanych aktorów, sprawnie zawiązał intrygę, a potem pokazał figę. Nie popełnił rażących błędów, lecz utonął w morzu przeciętności i zawalił końcówkę. Film Zanim zasnę można obejrzeć przed snem i rano już go nie będziemy pamiętać. Podobnie jak Christine swojego życia sprzed wypadku.