AMERICAN SNIPER Snajper

American Sniper Snajper recenzja Eastwood CooperAMERICAN SNIPER
Snajper
2014, USA
dramat, wojenny, reż. Clint Eastwood

Clint Eastwood to postać absolutnie wyjątkowa we współczesnym kinie. Wręcz pomnikowa. Nie ma sensu wymienianie jego pamiętnych ról, było ich zbyt wiele. Z kolei Eastwood reżyser też ma się czym pochwalić – dwa Oscary na koncie mówią same z siebie. Chociaż zawsze uważałem tę nagrodę za mocno przereklamowaną, jej prestiżu i znaczenia nie można podważyć. Ważne jest co innego – mimo 85 lat na karku Eastwoodowi wciąż się chce. Nie odcina kuponów od przeszłości tylko ciągle tworzy nowe filmy i za to należy mu się wielki szacunek. Jednak to wszystko nie oznacza, że każda jego produkcja z automatu zasługuje na zachwyty. Ta ostatnia z 2014 roku chyba niekoniecznie. Snajper był wprawdzie nominowany do Oscara, ale nietrudno to wytłumaczyć po zgłębieniu scenariusza. To film praktycznie stworzony pod Akademię Filmową, typowy hero-movie, laurka gloryfikująca bohatera USA. A że tym bohaterem jest akurat facet zawodowo zabijający innych ludzi – cóż… można i tak…
Snajper to oparta na faktach historia kariery Chrisa Kyle’a (Bradley Cooper), najlepszego snajpera w historii elitarnej jednostki Navy SEALs, który mimo zagrożeń i rozłąki z rodziną odsłużył w Iraku cztery kolejne zmiany likwidując setki wrogów i ratując życie wielu amerykańskich żołnierzy. Wszystko ma jednak swoją cenę. Żołnierz po powrocie do kraju miał problemy z adaptacją, unormowaniem stosunków z żoną (Sienna Miller) i oddzieleniem wojny od życia rodzinnego, tęsknił za kolejnym wyjazdem na front, zaś z czasem stał się najważniejszym celem rebeliantów, którzy wyznaczyli nagrodę za jego głowę. Tego typu wojenno-polityczna tematyka to oczko w głowie Eastwooda. Jeśli ktoś miał zrobić taki film, to tylko on. Zresztą w USA Snajper osiągnął wielki sukces stając się najbardziej dochodowym tytułem w karierze reżysera. Tam kochają patetyczne, poprawne politycznie obrazy chwalące męstwo ich żołnierzy, a Clint Eastwood jest zbyt sprawnym twórcą, by zepsuć taki temat. Mamy więc dobrze zrobione sekwencje batalistyczne przerywane podanymi bez ładu i składu urywkami obyczajowymi z życia bohatera (brak chronologii utrudnia odbiór filmu) i przyzwoitą grę Coopera, który we właściwy sposób przekazuje targające żołnierzem emocje i przeżycia (niestety poza nim i jego żoną trudno kogokolwiek zapamiętać – brak drugiego planu to też wada obrazu). Mamy odpowiednią muzykę i chwytającą za serce końcówkę, w której pokazano archiwalne zdjęcia. Czego więc nie mamy? Emocji, pazura, klimatu. Brak tu zwrotów akcji, brak jakiegoś punktu kulminacyjnego. Jak to bywa przy biografiach, reżyser po prostu odhacza kolejne momenty z życia Kyle’a, a że są one do siebie podobne, szybko nużą widza. Oczywiście nie na tyle, by określić Snajpera filmem złym – to film dobry, ale tylko dobry, który w swoim gatunku nie wyróżnia się niczym szczególnym. Sprawna rzemieślnicza robota, która powinna zadowolić wielbicieli kina wojennego, ale nikogo więcej. Czytałem w jakimś artykule, że reżyser przeinaczył fakty z życia bohatera i znacznie go wybielił. Nie wiem, na ile to prawda, więc nie skomentuję, niemniej jedno wiem na pewno: Eastwood wielokrotnie to udowodnił, że stać go na więcej.

Udostępnij

Post Author: Sławek

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Potwierdź, że nie jesteś automatem: