WALK AMONG THE TOMBSTONES
Krocząc wśród cieni
2014, USA
kryminał, reż. Scott Frank
Liam Neeson wyrósł ostatnimi czasy na prawdziwego lidera męskiego kina akcji. Chociaż aktor nie zawsze starannie dobiera scenariusze, raczej unika typowych gniotów, a większość obrazów z jego udziałem jest co najmniej solidna. To już nieźle w porównaniu z tym, co wyczynia kilku jego bardziej sławnych kolegów. Problemem jest jeden typ granego bohatera, a co za tym idzie – duża przewidywalność produkcji. Tych błędów nie unika też ekranizacja powieści Lawrence?a Block?a Krocząc wśród cieni. Początkowo można nawet odnieść wrażenie, że oto na horyzoncie pojawił się kolejny Brudny Harry – eksglina, prywatny detektyw Matt Scudder balansuje na granicy prawa i nie cacka się z bandziorami. Jednak do klasyki z Clintem Eastwoodem filmowi Scotta Franka trochę brakuje…
Właściwie sama postać grana przez Neesona jest dość mocnym punktem produkcji. Scudder to nie tylko dręczony wyrzutami sumienia były policjant, lecz także typowy samotnik, zmęczony życiem alkoholik, który wprawdzie uczęszcza na spotkania AA, lecz i tak z trudem znajduje chęci do opuszczenia baru, w którym spędza wolne chwile. Wcale nie ma ochoty brać kolejnej sprawy, zwłaszcza że bez licencji detektywa musi działać na lewo, jednak ulega prośbie znajomego, by odnaleźć sprawców pewnego brutalnego morderstwa. Liam Neeson lubi takie role, wręcz jest do nich stworzony, i swą porządną grą poniekąd ratuje ten schematyczny i do pewnego stopnia przewidywalny film. Ratuje na spółkę z reżyserem, który wprawdzie korzysta ze starych, wytartych klisz (de facto nic tu nie jest nowe ani wyjątkowe i trudno się pozbyć wrażenia deja vu), lecz robi to z wprawą starego wygi. Znakomite zdjęcia, gęsty klimat i duszna atmosfera tonącego w mroku Nowego Jorku oraz kapitalnie dobrana muzyka tworzą naprawdę niezłą mieszankę. Dzięki temu przymykamy oko na niezbyt wciągający, absurdalny scenariusz, nieprzekonujące postacie czy ślamazarne tempo zdarzeń. To nie kipiący od fajerwerków i drenaliny film typu Non-Stop czy Uprowadzona, i całe szczęście. To rasowy kryminał w starym stylu z pewnymi elementami noir i jako taki się broni. Może poziomu Labiryntu Denisa Villeneuve nie osiąga, lecz to podobne klimaty. Jest pewna tajemnica, jest napięcie, niestety z czasem czar pryska, a końcowka zdecydowanie rozczarowuje (w przeciwieństwie do tej ze wspomnianego wyżej thrillera), lecz i tak warto obejrzeć.