TURBO KID
Turbo Kid
2015, Kanada, Nowa Zelandia
akcja, sci-fi, reż. François Simard, Anouk Whissell
W postapokaliptycznej przyszłości rządzą silniejsi. Jeśli nie masz za sobą siły, musisz inaczej sobie radzić. Tak właśnie robi młody chłopak (Munro Chambers) przemierzający pustkowia w poszukiwaniu odpadków, które można sprzedać. Gdy jego nowa przyjaciółka Apple (Laurence Leboeuf) wpada w ręce trzęsącego okolicą Zeusa (Michael Ironside), chłopak znajduje w sobie odwagę przeciwstawienia się tyranowi. Przejmuje cechy swej ulubionej postaci z komiksu, superbohatera Turbo Mana, i stara się odbić dziewczynę.
Turbo Kid to głęboki ukłon w stronę lat 80. Zrobiony z pasją żart, pastisz akcyjniaków z ery VHS z Mad Maxem na czele (tylko że tu bohater jeździ na rowerze). Tylko tak należy do tego podejść, by mieć frajdę z seansu. Bez tego luzu pozostanie jedynie głupkowaty scenariusz dla małych dzieci. Jeśli zaś docenimy klimat historii, groteskowe kostiumy, absurdalną historyjkę, elektroniczą muzykę, wszystko to razem tworzy niesamowitą aurę i wtedy obraz można zaakceptować. Co nie znaczy polubić, bo to już bardzo indywidualna kwestia. Ja doceniając niektóre dowcipy i fakt, że reżyserski duet wielokrotnie puszcza oko do widza, czułem mimo wszystko lekkie zażenowanie tą naiwną produkcją. Może zabrakło odpowiedniego towarzystwa (czytaj: dzieciaków u boku)? A może po prostu nie przepadam za parodiami… Albo jestem za stary.