TRANSPORTER REFUELED
Transporter: Nowa moc
2015, Francja, Chiny
akcja, reż. Camille Delamarre
Przed obejrzeniem reaktywacji Transportera warto zadać sobie pytanie: czy kultowa seria (albo np. kapela) ma rację bytu bez jej głównego aktora (lidera)? Czy The Doors bez Jima Morrisona albo Queen bez Freddiego Mercury’ego to te same zespoły? Czy Szklana pułapka, w której Bruce’a Willisa zastąpi jakiś młodzik, ma w ogóle sens? Podobne przykłady można mnożyć. Otóż uważam, że jeśli znany aktor odciśnie wielkie piętno na filmie, stanie się jego centralną postacią i głównym atutem, kontynuacja bez niego mija się z celem i jest wyłącznie skokiem na kasę. Dokładnie takie mam wrażenia po obejrzeniu nowego Transportera, w którym Jasona Stathama zastąpił Ed Skrein. Nie mam nic przeciwko temu panu (poza zarzutem, że brakuje mu charyzmy poprzednika, zagrał słabo i wypadł równie nijako jak towarzyszące mu skąpo odziane panie), może to będzie dla niego furtka do kariery, ale jedynym prawdziwym Frankiem Martinem jest Jason Statham.
Jeśli chodzi o sam film, tu można już dyskutować o jakości całej serii. Po znakomitym starcie kolejne części były coraz bardziej odrealnione i absurdalne (ta tendencja została zachowana), a dało się to oglądać wyłącznie dzięki Stathamowi, jego stylowi i rozbrajającej powadze. Gdy uroku aktora zabrakło, pozostał jedynie pozbawiony sensu film klasy B (lub C), w którym wszystko jest naciągniete i przerysowane poza granice akceptowalności. I chyba to jest ta „nowa moc”: Skrein kasuje przeciwników jedną ręką, rany mu znikają z twarzy niemal natychmiast, zaś drugi (albo pierwszy) bohater filmu czyli nowiutkie audi S8, wychodzi bez szwanku i jednej ryski z największych rozwałek. To taka fabularna reklamówka tego fantastycznego skądinąd pojazdu. Oszczędzę opisu fabuły filmu, bo ta nie ma najmniejszego znaczenia i choć wydawało się to niemożliwe – jest nawet bardziej idiotyczna, niż ta z części nr 3. Jeśli komuś to odpowiada, chce się odmóżdżyć, popatrzeć na niezniszczalne auto i plastikowe seksbomby, to zapraszam do kina. Ja jednak nie polecam. Nie ma tu niczego świeżego, interesującego, żadnego oryginalnego pomysłu, jest za to sporo scen uwłaczających inteligencji widza. Aż wstyd przyznać, że maczał w tym palce Luc Besson.