AVENGERS: AGE OF ULTRON
Avengers: Czas Ultrona
2015, USA
sci-fi, fantasy, reż. Joss Whedon





Marvel już nas przyzwyczaił, że w swoich kolejnych produkcjach poniżej pewnego poziomu nie schodzi. Reszta to kwestia gustu, czy akceptujemy tego typu kino. Ja jak najbardziej tak, dlatego bez zbędnych wstępów szybko przejdę do opisu wrażeń po seansie bardzo przeze mnie oczekiwanej drugiej odsłony przygód bohaterów zebranych pod nazwą Avengers. Genezę powstania tej produkcji opisałem recenzując pierwszy film Whedona z 2012 roku. Wtedy reżyser kapitalnie połączył losy różnych komiksowych herosów, uwypuklił ich charaktery i wynikające stąd problemy, zarazem odpowiednio wyważył i rozłożył akcenty. Humorem, rozmachem i samym pomysłem trafił w dziesiątkę. Obok Zimowego żołnierza to najlepszy film Marvel Studios. Jego kontynuacja tego faktu nie zmieni z prostej przyczyny: Czas Ultrona nie dorównuje jedynce. Nie jest łatwo wyjaśnić dlaczego. Może oczekiwania były zbyt duże? Może to pomysł na raz, a każda repeta jest jego kalką? Co z tego, że równie (a może bardziej) efektowną, skoro powiela pomysły i niepotrzebnie przerysowuje pewne elementy? Co za dużo to niezdrowo – to tak w skrócie.
Ultron to zaawansowana forma sztucznej inteligencji stworzona przez Tony’ego Starka dla ochrony Ziemi przed wszelkimi zagrożeniami. Teraz, gdy agencję S.H.I.E.L.D. rozwiązano, tego typu system strzegący światowego pokoju wydawał się idealnym rozwiązaniem. Jednak coś poszło nie tak – program uzyskał samoświadomość i za największe zagrożenie uznał ludzi. Chcąc nie chcąc Mściciele znów muszą wkroczyć do akcji i ponownie uratować świat, tym razem przed własną technologią, a także dwójką szukających zemsty bliźniaków: Quicksilverem i Szkarłatną Wiedźmą. Wprowadzanie nowych bohaterów do marvelowskiego świata to konieczność, jednak tym razem trudno się oprzeć wrażeniu, że nie udźwignięto aż tylu postaci w jednym filmie. Poza prezentacją wyżej wymienionych oraz tytułowego Ultrona (to akurat ciekawy antagonista, dobrze sportretowany i świetnie zagrany) Whedon rozbudował wątki pozostałych mścicieli, zwłaszcza tych wcześniej niedocenionych. Swoje 5 minut mają więc i Sokole Oko, i Czarna Wdowa, której niestety nadano nową osobowość i wplątano w irytujący i zbyt nachalnie podany romans z Hulkiem. Natłok postaci oraz ich pobieżne przedstawienie działają na niekorzyść filmu, podobnie jak zbyt liczne one-linery (nikt tak nie rozmawia, to jest dobre tylko w odpowiedniej dawce, inaczej humor jest zbyt wysilony) czy nieprzekonujące motywy działania bliźniaków, między którymi notabene wyraźnie brakuje chemii. Oczywiście oś spektaklu nadal stanowią efektowne sceny walk i inne komputerowe bajery, tutaj Marvel wciąż imponuje, lecz już choreografia walk, podobnie jak motywy działania i zarys psychiki głównych postaci znacznie lepiej wypadły we wspomnianym Zimowym żołnierzu. Tam wszystko było spójne i należycie wyważone. Może zabrzmi to paradoksalnie, ale w pewnym sensie Czas Ultrona jest za krótki. Whedon narzekał w wywiadach, że musiał wyciąć sporo materiału, i to niestety widać na ekranie. Reżyser skacze więc z wątku na wątek, zaś część scen pozostała w jego głowie, do której zagubiony i przytłoczony nadmiarem atrakcji widz niestety nie ma dostępu.
Mimo tego narzekania muszę stanowczo podkreślić, że Avengers: Czas Ultrona to całkiem dobry blockbuster. Problem w tym, że po pierwszej odsłonie Avengersów apetyty znacznie wzrosły. Tak bardzo, że reżyser nie mógł im sprostać. Siłą rzeczy powiela stare pomysły próbując zarazem wszystkiego dać więcej. Wyszło nieźle, ale mogło być lepiej. Produkcja już nie porywa tak jak oryginał sprzed 3 lat, jednak to wciąż rozrywka na bardzo przyzwoitym poziomie.