FURIOUS 7
Szybcy i wściekli 7
2015, USA
akcja, reż. James Wan
James Wan, specjalista od mrocznych horrorów (Naznaczony, Obecność) tym razem zrealizował kolejną odsłonę kultowej serii Szybcy i wściekli. Część być może ostatnią gdyż w trakcie jej kręcenia, 30 listopada 2013 zmarł Paul Walker, aktor grający główną rolę, i trudno sobie wyobrazić, by w kolejnych filmach posługiwano się wyłącznie jego komputerową wersją. Teraz po części musiano tak zrobić lecz niewtajemniczeni nawet nie poznają, w których scenach zrekonstruowana cyfrowo twarz aktora została nałożona na ciało dublerów (byli nimi rodzeni bracia Paula – Caleb i Cody). Chociaż kres serii sugeruje przygotowana z niezwykłą klasą końcówka filmu, jedno z najpiękniejszych zakończeń w historii kina, to jednak nic nie oznacza. Nie takie rzeczy już widzieliśmy – zmartwychwstał Alien, kręcone są nowe Gwiezdne wojny, a i Terminator ma się całkiem dobrze, może więc Szybcy i wściekli bez Paula Walkera też sobie poradzą. Koniec nigdy nie musi oznaczać końca, a termin never say never nigdzie nie ma lepszego zastosowania niż w Hollywood. To kasa rządzi światem i trudno uwierzyć, by producenci pogrzebali kurę znoszącą złote jaja, jaką jest omawiana seria.
Tyle na temat otoczki, a jak prezentuje się sam film? No cóż, tak jak przy Szybcy i wściekli 6 – jedni klękną z zachwytu, inni się pukną w czoło. To kwestia nastawienia i oczekiwań. Seria o nielegalnych wyścigach i tuningu już dawno poszła w inną stronę i zmieniła się w łamiące prawa fizyki kino akcji. Pierwszy film z 2001 roku nie ma wiele wspólnego z tym, co oglądamy dzisiaj i trzeba ten fakt przyjąć do wiadomości. Tylko wtedy ma sens oglądanie takich urągających inteligencji bajeczek, gdzie każdy kolejny odcinek przebija bajerami poprzednika i jeszcze dalej odlatuje w kosmos.
Mniejsza o szczegółową fabułę, wystarczy informacja, iż nadal ton nadają takie wartości jak przyjaźń i lojalność („najważniejsza jest Rodzina”), zaś motywem przewodnim jest tym razem zemsta. Zresztą już sam tytuł oryginału Furious 7 mówi wiele – nie ma tu nic o szybkości, dwaj główni bohaterowie są po prostu wściekli jak nigdy dotąd. Deckard Shaw (Jason Statham), pragnący dokonać zemsty za śmierć brata Owena eliminując Toretto i jego ekipę, zniszczył ich spokój, odebrał życie przyjacielowi, trzeba więc go dopaść i unicestwić, najlepiej w spektakularny sposób. Pomoże w tym tajemniczy Pan Nikt (Kurt Russell) i technologia z innego świata. Vin Diesel trafia wreszcie na godnego przeciwnika, Dwayne Johnson starczy za całą armię, wszyscy są kuloodporni, logika nie istnieje, auta skaczą z samolotu i fruwają między wieżowcami, a cukierkowe pejzaże uzupełniają kobiety, które oczywiście są jeszcze piękniejsze, mają zgrabniejsze nogi, bardziej jędrne pupy, i tak dalej. Długo by pisać, ale nie o to chodzi. Szybcy i wściekli 7 to jedna wielka uczta dla oczu. Spośród wszystkich części serii ta jest najmniej realistyczna lecz jeśli widz potrafi wyłączyć mózg, frajda gwarantowana. Jako wiosenny blockbuster film sprawdzi się doskonale, a wyniki kasowe (miliard dolarów w rekordowe 17 dni!) doskonale to potwierdzają. Tego właśnie potrzebują ludzie epoki facebooka i internetu – ucieczki od rzeczywistości do wirtualnego świata bajek dla dzieci. Czy ta wizualna petarda wystarczy, by film określić jako bardzo dobry? W kategoriach rozrywki jak najbardziej tak. W innych niekoniecznie. Ja bawiłem się świetnie, niemniej w kolejnych odsłonach, jeśli takowe będą, życzyłbym sobie znacznego obniżenia poziomu absurdu. Wszystko ma swoje granice, tutaj niestety je przekroczono. Innymi słowy: wyłączono hamulce. W przenośni i dosłownie.
Osobny akapit należy się końcówce filmu. Hołd oddany Paulowi Walkerowi potrafi wzruszyć. Zrobiono to ze smakiem i klasą. Domknięto wszystkie wątki i tak właśnie ta wspaniała seria powinna się zakończyć.