JOHN DOE: VIGILANTE
John Doe: Samozwańczy strażnik
2014, Australia
thriller, reż. Kelly Dolen





W przypadku filmu John Doe: Samozwańczy strażnik warto osobno rozpatrzyć sam pomysł i osobno jego realizację. O ile należą się brawa za to pierwsze, o tyle wykonanie budzi mieszane uczucia. John Doe to człowiek, który postanowił wyręczyć pobłażliwe sądy oraz bezradną policję i oczyścić miasto z wszelkiego rodzaju zbrodniarzy. Ściga morderców, gwałcicieli, pedofilów, wymierza im sprawiedliwość, a swe czyny nagrywa w formie pamiętników wideo, które zostaną upublicznione po jego schwytaniu. Chce obudzić sumienie w narodzie, pragnie, by ludzie reagowali na krzywdy wyrządzane innym w ich obecności, by brali sprawy w swoje ręce. Poznajemy go, gdy oskarżony o seryjne zabójstwa oczekuje na werdykt, a film ma formę wywiadu z mordercą. Pomysł scenariusza (walka ze znieczulicą i zjednoczenie ludzkości pod ideą eliminowania ułaskawianych przez sądy złoczyńców) jest więc całkiem intrygujący. Dotyka znanych problemów, skłania do refleksji i dyskusji, które nigdy nie mają końca. Gdzie bowiem jest granica? Czy wolno bezkarnie wyręczać wymiar sprawiedliwości? Kiedy działamy w imię wyższego dobra, a kiedy stajemy się zwykłymi przestępcami na wzór tych, których chcemy wyeliminować?
Niestety forma przekazu już nie jest tak atrakcyjna. Zamiast krwawego thrillera mamy coś na wzór reportażu telewizyjnego z nie najlepszym aktorstwem i słabo budowanym napięciem. Większe emocje wywołuje temat sam w sobie niż jego zaprezentowanie przez niedoświadczonego reżysera. Temat nie tylko współczesnej wersji hasła „oko za oko”, lecz także wątek manipulujących materiałami mediów, które są w stanie udowodnić i wmówić widzowi dowolną tezę. Dla jednych więc John Doe pozostanie złem wcielonym i pospolitym mordercą, dla innych mesjaszem oczyszczającym świat z wszelkiej maści szumowin. Reżyser nie opowiada się po żadnej ze stron, nie stara się zgłębić problemu, nie ma nawet dobrego pomysłu na sensowne zakończenie tej historii. A może po prostu zostawia furtkę dla sequela? Oby nie, bo nie wyszło na tyle ciekawie, by oglądać ciąg dalszy.