EDGE OF TOMORROW
Na skraju jutra
2014, USA, Australia
sci-fi, reż. Doug Liman
Kilka lat temu podobał mi się Jumper, z przyjemnością więc obejrzałem kolejną propozycję science-fiction Douga Limana, z Tomem Cruisem (a jakże) i Emily Blunt w rolach głównych. Gdy trzeba walczyć z kosmitami, Tom Cruise jest wyborem jedynym i oczywistym. Dał im łupnia w Wojnie światów, rok temu nieźle radził sobie w Niepamięci, pora na trzecie podejście. Tym groźniejsze, że tym razem wszelkie formy obrony zawiodły i rasa owadopodobnych Mimików opanowała Ziemię wygrywając z ludźmi kolejne bitwy. Na jedną z nich zostaje wysłany podpułkownik Bill Cage (Cruise), którego za próbę dezercji zdegradowano do szeregowca. Niewyszkolony w walce żołnierz ginie w pierwszym starciu z wrogiem, jednak… odradza się na nowo, by ponownie przeżyć ten sam dzień. Po kontakcie z samcem Alfa utknął w pętli czasowej i ta umiejętność pozwala mu naprawiać swe błędy. Z każdym kolejnym odrodzeniem jest sprytniejszy i zdobywa wiedzę, jak pokonać kolejne przeszkody. Jego sojuszniczką w walce staje się zwana Stalową Suką Rita (Blunt), legendarna bohaterka o podobnych cechach i ogromnym doświadczeniu w walce z najeźdźcami.
Siłą rzeczy każdy tego typu obraz będzie przyrównywany do Dnia świstaka – absolutnego klasyka obrazów z pętlą czasową. Tylko że to była komedia, natomiast tutaj mamy do czynienia z poważnym, zrobionym całkiem na serio science-fiction. Jak sama nazwa gatunku mówi – nie może być mowy o realiźmie więc serwowane przez scenarzystów fabularne łamańce nie każdego przekonają, ale pewne jest jedno: film trzyma w napięciu i niezależnie od zbyt naciąganej końcówki może się podobać. Mimo licznych powtórek nie ma mowy o monotonii, akcja jest dynamiczna i pełna niespodziewanych zwrotów, dopieszczone efekty robią wrażenie i nie dominują nad fabułą lecz ją uzupełniają, a odrobina umiejętnie dawkowanego humoru rozładowuje gromadzące się napięcie. Trzeba tylko przebrnąć przez pierwszą (niezbędną) fazę filmu, gdy wszystko toczy się bardzo powoli, a powtarzanie wcześniejszych czynności może trochę znudzić. To jednak drobiazg, bo Na skraju jutra to jak dotąd chyba najbardziej interesująca tegoroczna pozycja science-fiction, może niezbyt oryginalna (takie swobodne połączenie Dnia świstaka i Kodu nieśmiertelności), ale dająca sporo frajdy podczas seansu. Perfekcyjnie wykonana i dobrze zagrana. Dla mnie nawet lepsza niż poprzedni, też całkiem dobry film z Cruisem – Niepamięć.
Siłą rzeczy każdy tego typu obraz będzie przyrównywany do Dnia świstaka – absolutnego klasyka obrazów z pętlą czasową. Tylko że to była komedia, natomiast tutaj mamy do czynienia z poważnym, zrobionym całkiem na serio science-fiction. Jak sama nazwa gatunku mówi – nie może być mowy o realiźmie więc serwowane przez scenarzystów fabularne łamańce nie każdego przekonają, ale pewne jest jedno: film trzyma w napięciu i niezależnie od zbyt naciąganej końcówki może się podobać. Mimo licznych powtórek nie ma mowy o monotonii, akcja jest dynamiczna i pełna niespodziewanych zwrotów, dopieszczone efekty robią wrażenie i nie dominują nad fabułą lecz ją uzupełniają, a odrobina umiejętnie dawkowanego humoru rozładowuje gromadzące się napięcie. Trzeba tylko przebrnąć przez pierwszą (niezbędną) fazę filmu, gdy wszystko toczy się bardzo powoli, a powtarzanie wcześniejszych czynności może trochę znudzić. To jednak drobiazg, bo Na skraju jutra to jak dotąd chyba najbardziej interesująca tegoroczna pozycja science-fiction, może niezbyt oryginalna (takie swobodne połączenie Dnia świstaka i Kodu nieśmiertelności), ale dająca sporo frajdy podczas seansu. Perfekcyjnie wykonana i dobrze zagrana. Dla mnie nawet lepsza niż poprzedni, też całkiem dobry film z Cruisem – Niepamięć.