BLUE RUIN
Błękitny wrak
2014, USA
thriller, reż. Jeremy Saulnier





Do klimatycznych, bardzo realistycznych filmów można podejść dwojako: pochwalić je za wiarygodność i niespieszną narrację akceptując, że są przeraźliwie nudne (proza życia, które rzadko toczy się w hollywoodzkim tempie), albo skrytykować za brak akcji i oszczędność środków wyrazu. Obie te drogi mają zastosowanie w przypadku obrazu Jeremy’ego Saulniera, który w sierpniu zawita na polskie ekrany.
Błękitny wrak to historia bezdomnego włóczęgi, który żyje z dnia na dzień, żywi się resztkami ze śmietnika, nocuje w gruchocie na plaży, a jego egzystencja przypomina wegetację. Wszystko to zmienia się w momencie, gdy z więzienia wychodzi człowiek odpowiedzialny za śmierć jego rodziców, która prawdopodobnie wpędziła Dwighta w obecny stan. Wagabunda postanawia dokonać zemsty i ta myśl nadaje sens jego samotnemu życiu. Nie bardzo wie, jak się do tego zabrać, nie jest filmowym herosem – w świecie przemocy porusza się nieporadnie, popełnia błędy, jednak jest na tyle zdeterminowany, by doprowadzić sprawę do końca. Żeby nie było aż tak trudno, z pomocą przychodzi mu dawny kolega, który przypadkiem ma w domu cały arsenał wszelakiej broni. Ten drobiazg trochę burzy realizm obrazu (to taki typowo filmowy niezwykle korzystny zbieg okoliczności), jednak nie zmienia jego wymowy ani oczywistego przesłania, że bezmyślna przemoc nie rozwiązuje problemów i niekoniecznie przynosi ulgę w cierpieniu.
Motyw zemsty to w kinie nic nowego, jednak niekomercyjne podejście Saulniera do tematu może zaskoczyć widza. Pod warunkiem, że wytrzyma ślimacze tempo opowieści, dość zresztą charakterystyczne dla kina niezależnego, którego renesans powoli staje się faktem. Tego typu obrazy rzadko mają szansę przebić się do masowej widowni, może więc dobrze, że ten trafi do kin. Tam pewnie polegnie bo Błękitny wrak to coś wyłącznie dla koneserów. Mało efektowny lecz bardzo klimatyczny, świetnie wyreżyserowany, z umiejętnie budowanym napięciem i wyrazistym, choć fajtłapowatym i niekoniecznie sympatycznym bohaterem. Obraz Saulniera nieco przypomina Zrodzonego w ogniu Scotta Coopera, jednak nie ma klasy ani siły tamtego obrazu, i oczywiście Macon Blair to nie Christian Bale, zdecydowanie trudno się z nim identyfikować. Mimo wszystko warto obejrzeć, jeśli ktoś lubi tego typu kino (powolna akcja i milczący Dwight). Sam klimat to czasem trochę za mało – Błękitny wrak może i ma w sobie sporo realizmu, ale podanego w ciężkostrawnej formie – seans ciągnie się w nieskończoność i jest przez to męczący.
Błękitny wrak to historia bezdomnego włóczęgi, który żyje z dnia na dzień, żywi się resztkami ze śmietnika, nocuje w gruchocie na plaży, a jego egzystencja przypomina wegetację. Wszystko to zmienia się w momencie, gdy z więzienia wychodzi człowiek odpowiedzialny za śmierć jego rodziców, która prawdopodobnie wpędziła Dwighta w obecny stan. Wagabunda postanawia dokonać zemsty i ta myśl nadaje sens jego samotnemu życiu. Nie bardzo wie, jak się do tego zabrać, nie jest filmowym herosem – w świecie przemocy porusza się nieporadnie, popełnia błędy, jednak jest na tyle zdeterminowany, by doprowadzić sprawę do końca. Żeby nie było aż tak trudno, z pomocą przychodzi mu dawny kolega, który przypadkiem ma w domu cały arsenał wszelakiej broni. Ten drobiazg trochę burzy realizm obrazu (to taki typowo filmowy niezwykle korzystny zbieg okoliczności), jednak nie zmienia jego wymowy ani oczywistego przesłania, że bezmyślna przemoc nie rozwiązuje problemów i niekoniecznie przynosi ulgę w cierpieniu.
Motyw zemsty to w kinie nic nowego, jednak niekomercyjne podejście Saulniera do tematu może zaskoczyć widza. Pod warunkiem, że wytrzyma ślimacze tempo opowieści, dość zresztą charakterystyczne dla kina niezależnego, którego renesans powoli staje się faktem. Tego typu obrazy rzadko mają szansę przebić się do masowej widowni, może więc dobrze, że ten trafi do kin. Tam pewnie polegnie bo Błękitny wrak to coś wyłącznie dla koneserów. Mało efektowny lecz bardzo klimatyczny, świetnie wyreżyserowany, z umiejętnie budowanym napięciem i wyrazistym, choć fajtłapowatym i niekoniecznie sympatycznym bohaterem. Obraz Saulniera nieco przypomina Zrodzonego w ogniu Scotta Coopera, jednak nie ma klasy ani siły tamtego obrazu, i oczywiście Macon Blair to nie Christian Bale, zdecydowanie trudno się z nim identyfikować. Mimo wszystko warto obejrzeć, jeśli ktoś lubi tego typu kino (powolna akcja i milczący Dwight). Sam klimat to czasem trochę za mało – Błękitny wrak może i ma w sobie sporo realizmu, ale podanego w ciężkostrawnej formie – seans ciągnie się w nieskończoność i jest przez to męczący.