LONE SURVIVOR
Ocalony
2013, USA
wojenny, dramat, reż. Peter Berg
Po sukcesie własnego obrazu Królestwo z 2007 roku Peter Berg przestał grywać w filmach i skoncentrował się na ich reżyserii. Przez 5 lat pracował nad projektem, który światło dzienne ujrzał pod koniec 2013 roku w USA i w połowie marca 2014 w Polsce. Wprawdzie wcześniej popełnił jeszcze komercyjne dziwadło Battleship: Bitwa o Ziemię, ale należy to traktować wyłącznie jako odskocznię od tego, co robi najlepiej. Może po prostu w czasie pracy nad Ocalonym musiał na chwilę zdystansować się od poważnej tematyki? Bo oparta na faktach historia zakończonej niepowodzeniem operacji Red Wings, przeprowadzonej w 2005 roku na terenie Afganistanu przez Navy SEALs, jest przedstawiona jak najbardziej na serio. Czterech członków elitarnej jednostki dostało rozkaz wytropienia i zabicia czołowego przywódcy talibów. Wpadli w pułapkę i stawiali czoła wielokrotnie liczniejszym siłom wroga. Przeżył tylko jeden – Marcus Luttrell, w którego na ekranie wciela się Mark Wahlberg.
Oglądając Ocalonego miałem mocno mieszane uczucia. Z jednej strony to świetnie nakręcone, mocne i brutalne kino wojenne, w którym Berg się specjalizuje. O tym, że jest sprawnym filmowcem, wiemy nie od dziś. Z drugiej strony dawka patosu, jaką regularnie serwuje w każdym swoim dziele, tutaj przekracza wszelkie akceptowalne normy, psując frajdę z oglądania tej ciekawej historii. Można zazdrościć Amerykanom, że koloryzują swoje legendy, że ze zwykłych żołnierzy robią wielkich herosów i stawiają im pomniki (podczas gdy Polacy nagminnie opluwają swych bohaterów), ale wszystko ma swoje granice. Na początku widzimy migawki z prawdziwych treningów członków słynnych Fok, jednak nawet tak zahartowani ludzie nie mogliby tak łatwo przyjmować na klatę tego, co jest pokazane przez Berga. Niestraszne im dziesiątki postrzałów czy skoki w przepaść, a jeśli giną, to z dumą i nadętymi frazesami na ustach. W przeciwieństwie do talibów, których zabić łatwiej niż muchę na szybie. Gdyby nie te przegięcia, cała reszta jest w miarę strawna i efektownie pokazana. Pominąwszy oczywiście liczne błędy w zachowaniu i fatalne wybory tych specjalistów wojskowych (chyba tylko od walki, bo na pewno nie od taktyki i myślenia strategicznego), ale skoro historia oparta na faktach, można jedynie narzekać na ich brak profesjonalizmu, a nie scenariusz jako taki. Jeden błąd spowodował lawinę konsekwencji, a ocalony żołnierz będzie musiał żyć z krwią towarzyszy na rękach.
Ocalony spodoba się miłośnikom kina w stylu Helikoptera w ogniu, chociaż daleko mu do rozmachu tamtego obrazu. Niemniej strona techniczna filmu i jego realizacja to mocne punkty dzieła Petera Berga. Umiejętne budowanie napięcia, dynamiczne walki i surowe krajobrazy nieco rekompenusją wymienione wyżej słabostki. Muzyka pasuje, główni aktorzy też wypadają całkiem przyzwoicie. W sumie więc mogło być znacznie lepiej, bo film oparty na faktach pownien być bardziej realistyczny, a tak wyszło tylko średnio. Jednak jako laurka dla bohaterskich Amerykanów film sprawdzi się znakomicie.
Oglądając Ocalonego miałem mocno mieszane uczucia. Z jednej strony to świetnie nakręcone, mocne i brutalne kino wojenne, w którym Berg się specjalizuje. O tym, że jest sprawnym filmowcem, wiemy nie od dziś. Z drugiej strony dawka patosu, jaką regularnie serwuje w każdym swoim dziele, tutaj przekracza wszelkie akceptowalne normy, psując frajdę z oglądania tej ciekawej historii. Można zazdrościć Amerykanom, że koloryzują swoje legendy, że ze zwykłych żołnierzy robią wielkich herosów i stawiają im pomniki (podczas gdy Polacy nagminnie opluwają swych bohaterów), ale wszystko ma swoje granice. Na początku widzimy migawki z prawdziwych treningów członków słynnych Fok, jednak nawet tak zahartowani ludzie nie mogliby tak łatwo przyjmować na klatę tego, co jest pokazane przez Berga. Niestraszne im dziesiątki postrzałów czy skoki w przepaść, a jeśli giną, to z dumą i nadętymi frazesami na ustach. W przeciwieństwie do talibów, których zabić łatwiej niż muchę na szybie. Gdyby nie te przegięcia, cała reszta jest w miarę strawna i efektownie pokazana. Pominąwszy oczywiście liczne błędy w zachowaniu i fatalne wybory tych specjalistów wojskowych (chyba tylko od walki, bo na pewno nie od taktyki i myślenia strategicznego), ale skoro historia oparta na faktach, można jedynie narzekać na ich brak profesjonalizmu, a nie scenariusz jako taki. Jeden błąd spowodował lawinę konsekwencji, a ocalony żołnierz będzie musiał żyć z krwią towarzyszy na rękach.
Ocalony spodoba się miłośnikom kina w stylu Helikoptera w ogniu, chociaż daleko mu do rozmachu tamtego obrazu. Niemniej strona techniczna filmu i jego realizacja to mocne punkty dzieła Petera Berga. Umiejętne budowanie napięcia, dynamiczne walki i surowe krajobrazy nieco rekompenusją wymienione wyżej słabostki. Muzyka pasuje, główni aktorzy też wypadają całkiem przyzwoicie. W sumie więc mogło być znacznie lepiej, bo film oparty na faktach pownien być bardziej realistyczny, a tak wyszło tylko średnio. Jednak jako laurka dla bohaterskich Amerykanów film sprawdzi się znakomicie.