ELYSIUM
Elizjum
2013, USA
sci-fi, reż. Neill Blomkamp
4 lata po świetnym Dystrykcie 9 Neill Blomkamp proponuje kolejną opowieść science-fiction. Tym razem o luksusowej stacji kosmicznej Elizjum, którą w połowie XXII wieku zamieszkują bogaci wybrańcy przeludnionej i zniszczonej Ziemi. Taki porządek świata stara się zmienić Max (Matt Damon), robotnik z fabryki androidów, dla którego podróż do orbitalnego raju to kwestia życia i śmierci. Dostępu do Elizjum i spokoju jego mieszkańców broni bezwzględna sekretarz Delacourt – w tej roli odmłodzona Jodie Foster. Jak łatwo zauważyć, pomysł na film nie jest tak nowatorski jak we wspomnianym Dystrykcie 9. Blomkamp tym razem nie bawi się w głębokie analizy ludzkiej natury (jest jedynie widoczny i dzisiaj podział na biedotę i niewielką grupę uprzywilejowanych bogaczy) lecz stawia na efektowne widowisko dla masowego widza. Pod tym względem jest naprawdę dobrze, a dopracowana w szczegółach wizja mlekiem i miodem płynącej krainy szczęścia momentami zapiera dech w piersiach. Gorzej, gdy zaczniemy dokładniej analizować fabułę…
Zastanawiałem się, czy psuć zabawę czepiając się szczegółów, ale w końcu opisuję własne wrażenia, więc nie mogę milczeć i wyłącznie chwalić gdy mimo nienagannej strony wizualnej sama historia jest naiwna i przewidywalna. Zwłaszcza w drugiej części filmu. Ja wiem, że to science-fiction i można we wszystko uwierzyć. Umierający facet może mieć siłę i energię młodzieniaszka; gość, któremu granat urwał pół twarzy, może zostać zregenerowany w kilka minut; wycieczka na niedostępną i pilnie strzeżoną stację orbitalną jest prosta jak wyjazd do lasu na piknik; itd. itp. Wszystko tu jest proste jak budowa cepa. Emocji niewiele, a te sztucznie wytwarzane (matki ratujące swoje dzieci, umierający syn bohaterki) nie działają na widza. Denerwują liczne retrospekcje, które zakłócają niezłe tempo filmu. Przeszkadza sztampowość postaci. Wszystko jest albo czarne, albo białe. Bogaci są źli (chociaż zafundowali sobie raj za swoje własne pieniądze), biedni na Ziemi są dobrzy (niby dlaczego?) i im należy kibicować. Nie ma niczego pośrodku. Aktorstwo niezłe, choć bez fajerwerków – jeśli ktoś błyszczy, to raczej nie wyniosła Foster i zawsze taki sam Damon. Ale poza tym wszystko gra. Film jest efektowny i może robić wrażenie. Mimo moich uwag zdecydowanie polecam seans. To świetna rozrywka. Owszem, mogło być lepiej i nie jest to Dystrykt 9, ale Elizjum to i tak kawałek przyzwoicie nakręconej fantastyki.
Zastanawiałem się, czy psuć zabawę czepiając się szczegółów, ale w końcu opisuję własne wrażenia, więc nie mogę milczeć i wyłącznie chwalić gdy mimo nienagannej strony wizualnej sama historia jest naiwna i przewidywalna. Zwłaszcza w drugiej części filmu. Ja wiem, że to science-fiction i można we wszystko uwierzyć. Umierający facet może mieć siłę i energię młodzieniaszka; gość, któremu granat urwał pół twarzy, może zostać zregenerowany w kilka minut; wycieczka na niedostępną i pilnie strzeżoną stację orbitalną jest prosta jak wyjazd do lasu na piknik; itd. itp. Wszystko tu jest proste jak budowa cepa. Emocji niewiele, a te sztucznie wytwarzane (matki ratujące swoje dzieci, umierający syn bohaterki) nie działają na widza. Denerwują liczne retrospekcje, które zakłócają niezłe tempo filmu. Przeszkadza sztampowość postaci. Wszystko jest albo czarne, albo białe. Bogaci są źli (chociaż zafundowali sobie raj za swoje własne pieniądze), biedni na Ziemi są dobrzy (niby dlaczego?) i im należy kibicować. Nie ma niczego pośrodku. Aktorstwo niezłe, choć bez fajerwerków – jeśli ktoś błyszczy, to raczej nie wyniosła Foster i zawsze taki sam Damon. Ale poza tym wszystko gra. Film jest efektowny i może robić wrażenie. Mimo moich uwag zdecydowanie polecam seans. To świetna rozrywka. Owszem, mogło być lepiej i nie jest to Dystrykt 9, ale Elizjum to i tak kawałek przyzwoicie nakręconej fantastyki.