UNCONDITIONAL
Unconditional
2011, USA
dramat, reż. Brent McCorkle
Trafiają się czasem filmy, które powinny chwytać za serce, poruszają bowiem jakiś ważny dla świata problem, ale są nudne jak flaki z olejem i to powoduje, że odbiera się je całkiem obojętnie. Unconditional to doskonały przykład takiego kina. To tzw. obraz z przesłaniem opowiadający historię dobrego człowieka niosącego radość pozbawionym rodziców dzieciom. Oglądamy go oczami Samanthy, przyjaciółki z dzieciństwa, która spotyka go po latach i powoli angażuje się w charytatywną działalność. Jednocześnie w jednym z sąsiadów rozpoznaje zabójcę męża i za wszelką cenę pragnie sama wymierzyć sprawiedliwość. Jedno nie pasuje do drugiego i tak naprawdę ten sensacyjny wątek jest tu kompletnie zbędny. Miał chyba ubarwić tę mdłą i nijaką historię o niczym. Nie ubarwił. Nie ratuje całości także niezła rola Lynn Collins, która nie jest tu tak ponętna i apetyczna, jak w nieco późniejszym obrazie John Carter. Unconditional to jeden z takich filmów, które można określać pustymi hasłami typu piękny, ciepły, wzruszający…. Niestety, na mnie nie podziałał. Wynudziłem się i nie życzę tego moim czytelnikom.