CRAZIES
Opętani
2010, USA
horror, reż. Breck Eisner
Breck Eisner z braku lepszych pomysłów wziął na warsztat klasyk George’a Romero Opętani. Tworzenie remake’u to z jednej strony ryzykowna sprawa (bo wszyscy będą porównywać z oryginałem), ale z drugiej odpada szukanie pomysłu na film. Trzeba przyznać, że z tej próby reżyser wyszedł obronną ręką. Jego wersja może nie powala, ale nadmierne narzekanie też byłoby nie na miejscu. Oczywiście, że tematyka jest stara jak świat i wielokrotnie wykorzystywana w tej lub podobnej formie: oto zabójczy wirus wytwarzany w tajemnicy przez rząd zostaje uwolniony i zaraża mieszkańców spokojnego miasteczka (którego klimat tu całkiem dobrze oddano). Stają się opętani i ogarnięci żądzą mordu. Interweniuje wojsko i izoluje ludzi chorych. Łatwo przewidzieć, co dalej. Bohaterem opowieści uczyniono niepokornego szeryfa, który stara się wyprowadzić żonę z niebezpiecznej strefy. Sytuacja jest dość beznadziejna, jednak twardziele zawsze walczą do końca.
Mam mocno mieszane uczucia po obejrzeniu tego filmu. Nie jestem nawet pewien, czy to horror, bo grozy niewiele, ale obecność zombie usprawiedliwia taką kwalifikację. Akcja jest nieco monotonna (jadą, jadą i jadą, nie bardzo wiedząc dokąd – pozostaje tylko kwestia, ilu zarażonych ubiją po drodze) i jeśli kogoś nie znudzi, to w pewnym sensie utrzyma w napięciu. Irytują typowo hollywoodzkie zabiegi, np. gdy zagrożone jest życie głównego bohatera, to nagle napastnik powolnieje, zastanawia się, i w efekcie nie oddaje zabójczego strzału czekając, by w ostatniej chwili ktoś go ukatrupił. Niby to nic nowego, ale takie idiotyzmy zawsze mnie denerwują i zaniżają ocenę. Pominąwszy te drobne niedociągnięcia i nieco drętwe dialogi, cała reszta daje radę, podobnie jak grający pierwsze skrzypce Timothy Olyphant. W każdym razie mnie się nawet podobało, chociaż nie jest to wielkie ani zaskakujące kino. Ma jednak właściwy klimat i w miarę logiczną (chociaż trochę sflaczałą) akcję. Może akurat byłem w odpowiednim nastroju? Opętanych można śmiało obejrzeć, koniecznie po zmroku.
Mam mocno mieszane uczucia po obejrzeniu tego filmu. Nie jestem nawet pewien, czy to horror, bo grozy niewiele, ale obecność zombie usprawiedliwia taką kwalifikację. Akcja jest nieco monotonna (jadą, jadą i jadą, nie bardzo wiedząc dokąd – pozostaje tylko kwestia, ilu zarażonych ubiją po drodze) i jeśli kogoś nie znudzi, to w pewnym sensie utrzyma w napięciu. Irytują typowo hollywoodzkie zabiegi, np. gdy zagrożone jest życie głównego bohatera, to nagle napastnik powolnieje, zastanawia się, i w efekcie nie oddaje zabójczego strzału czekając, by w ostatniej chwili ktoś go ukatrupił. Niby to nic nowego, ale takie idiotyzmy zawsze mnie denerwują i zaniżają ocenę. Pominąwszy te drobne niedociągnięcia i nieco drętwe dialogi, cała reszta daje radę, podobnie jak grający pierwsze skrzypce Timothy Olyphant. W każdym razie mnie się nawet podobało, chociaż nie jest to wielkie ani zaskakujące kino. Ma jednak właściwy klimat i w miarę logiczną (chociaż trochę sflaczałą) akcję. Może akurat byłem w odpowiednim nastroju? Opętanych można śmiało obejrzeć, koniecznie po zmroku.