HARDCORE SUPERSTAR
C’mon Take On Me
2013
Hardrockowcy ze Szwecji nagrywają już ponad 15 lat, ale ich wczesne albumy są raczej do zapomnienia. Ostatnie kilka lat to już jednak zupełnie inna historia. Hardcore Superstar odnaleźli właściwe brzmienie, a w ich muzyce jest ogień i werwa, są mocne gitary i sporo energii. Ujarzmić ją w studiu miał kanadyjski inżynier dźwięku Randy Staub, współpracujący wcześniej ze znanymi kapelami ciężkiego (Metallica, Stone Sour), średniego (Mötley Crüe, Alice In Chains) i lżejszego rocka (Bon Jovi). Jego rękę słychać w nagraniach Szwedów, reklamowanych zresztą jako skandynawska odpowiedź na Mötley Crüe. Podobnie więc jak u Amerykanów, na 9. krążku Hardcore Superstar znajdziemy prawdziwy rockowy miks mocnego, brudnego grania z charakterystyczną dla glam-rocka prostotą i przebojowością. Są więc agresywne, ostre kawałki jak Are You Gonna Cry Now, Too Much Business czy Above The Law, przebojowe i hitowe numery jak choćby singlowy One Hot Minute czy trochę nijakie Because Of You, rockowe ballady (Long Time No See) oraz typowe pościelówy jak Stranger Of Mine. Niestety ta pozorna różnorodność nie idzie w parze z jakością – kompozycje są najzwyczajniej słabe i rzadko dorównują chociażby tym z poprzedniej płyty. To takie trochę cukierkowe granie, momentami przywołujące wygładzonego ducha lat 80. Jeśli to jest wpływ Randy Stauba, to Szwedzi powinni jak najszybciej uciekać od tego pana, bo skończą jak Bon Jovi na ostatnim krążku. Trochę się rozczarowałem, bo pamiętam kopa z kilku poprzednich płyt, z Dreamin’ In A Casket czy najbardziej znanym Hardcore Superstar na czele. Tragicznie nie jest, ale wiem dobrze, że Skandynawów stać na wiele więcej. Sama energia nie wystarczy, potrzebne są jeszcze wyraziste kompozycje. Na C’mon Take On Me takich brakuje, niemniej i tak jest to porcja solidnie zagranego, soczystego rocka. Na dwie, nieco naciągnięte gwiazdki. Mimo wszystko warto posłuchać, a jeszcze bardziej warto sięgnąć po poprzednie albumy.