GOOD DAY TO DIE HARD
Szklana pułapka 5
2013, USA
akcja, reż. John Moore
Jestem w kropce! Jako wielbiciel Bruce’a Willisa i miłośnik serii Die Hard, w Polsce nazwanej przez jakiegoś imbecyla Szklaną pułapką, wybrałem się do kina na jej piątą odsłonę. Zważywszy na bardzo niski poziom ostatnich produkcji z udziałem Willisa, bardzo się obawiałem tego seansu. Niestety – słusznie. Wolałbym zapomnieć, że ten film w ogóle powstał. Chciałbym, aby ta wspaniała trylogia z lat 80/90 nie miała kontynuacji. Jednak dla kasy zrobiono część czwartą, która jeszcze była całkiem niezła i nie brukała legendy. Miała pomysł, jak wprowadzić konserwatywnego detektywa w XXI wiek. Odsłona numer 5 to już totalna kompromitacja i katastrofa. Szklanej pułapki 5 (która ze szkłem już od dawna nie ma nic wspólnego – chyba tylko fakt, że niezniszczalny John McClane pod koniec filmu wpada z hukiem przez wielką szybę, nie doznając zresztą zbytnich obrażeń) nie oceniam przez pryzmat zwykłego, przeciętnego filmu sensacyjnego, z efektownym pościgiem i dużą ilością wystrzelonej amunicji. Pod tym kątem nie jest źle. Jednak seria z Willisem to coś znacznie więcej. Świetny pomysł na film, błyskotliwe dialogi, nieoczekiwane zwroty akcji i duża dawka dobrego humoru. To wszystko było w częściach poprzednich. Tutaj ani śladu. Za to mamy mocno przegadaną fabułę, sponsorowany pokaz niezawodności mercedesa, który niczym czołg bez problemów jeździ po dachach innych samochodów nie tracąc nic ze swojej sprawności, oraz półgodzinną rozgrywkę finałową w nocy, wobec czego niewiele widać. I bardzo dobrze, nie trzeba się zastanawiać nad sensem, realizmem czy jakością zdjęć.
Z obowiązku krótko nakreślę treść filmu: John McClane leci do Moskwy ratować syna Jacka, który siedzi w rosyjskim więzieniu oskarżony o szpiegostwo. Ojciec, który oficjalnie jest na wakacjach (co wielokrotnie podkreśla) trafia w idealnym momencie i natychmiast włącza się do akcji. Nieświadomie staje się uczestnikiem rozgrywki na szczytach władzy w celu powstrzymania wojny nuklearnej. John po raz kolejny musi ratować świat, i trudno nie odnieść wrażenia, że przychodzi mu to wyjątkowo łatwo. Kto bowiem nie lubi nieco adrenaliny podczas wakacji? A łamigłówek nie jest tym razem zbyt wiele. Dla lepszego efektu ostateczna rozgrywka ma miejsce w Czernobylu, więc wszyscy chodzą w skafandrach, ale nasi bohaterowie nieee – nawet nie przewidzieli takiej opcji. Przecież nie zginą w tak idiotyczny sposób jak od napromieniowania. A nawet gdyby, to i tak ich sklonują do kolejnych odsłon i nabijania kazby naszym kosztem.
Nie będę się długo pastwił nad tym filmem lecz trzeba jasno pwoiedzieć i podkreślić, że tego typu produkcje to kpina z widza. Wiadomo, że fani serii wydadzą ostatnie pieniądze na bilet, więc można ich zrobić w balona i nakręcić kiepski film, mający się nijak do kultowej trylogii. Po co się wysilać? Pewnie doczekamy jeszcze części 6, 7 itd. Takie dzisiaj czasy, że liczy się tylko kasa, nic więcej. Dla mnie John McClane umarł. Ten film go zabił. Nie polecam nikomu oglądania tej egzekucji. Może niewymagającym widzom się spodoba (takich nigdy nie brakuje), ale dla miłośników prawdziwego Die Hard seans będzie drogą przez mękę. Brak sensownej fabuły, zero napięcia, debilne, sztywniackie dialogi (poczucie humoru też chyba wyjechało na wakacje), idiotyczne zachowania (tańczący gangster) oraz bardzo słabe aktorstwo (również samego mistrza, niestety). Czy ktoś jeszcze ma ochotę zmarnować półtorej godziny? Czas trwania tego gniota to jego jedyny plus – bo nie musimy się długo męczyć. Poprzednie filmy trwały ponad dwie godziny, a i tak chciało się więcej. Tutaj czas się niemiłosiernie dłuży i półtorej godziny trwa w nieskończoność. Szefowi wytwórni filmowej, który wydał decyzję uśmiercenia legendy McClane’a, kazałbym w nagrodę oglądać to „dzieło” codziennie, aż do momentu, kiedy z hukiem wyleci ze stołka. Co daj panie Boże amen.
Nie będę się długo pastwił nad tym filmem lecz trzeba jasno pwoiedzieć i podkreślić, że tego typu produkcje to kpina z widza. Wiadomo, że fani serii wydadzą ostatnie pieniądze na bilet, więc można ich zrobić w balona i nakręcić kiepski film, mający się nijak do kultowej trylogii. Po co się wysilać? Pewnie doczekamy jeszcze części 6, 7 itd. Takie dzisiaj czasy, że liczy się tylko kasa, nic więcej. Dla mnie John McClane umarł. Ten film go zabił. Nie polecam nikomu oglądania tej egzekucji. Może niewymagającym widzom się spodoba (takich nigdy nie brakuje), ale dla miłośników prawdziwego Die Hard seans będzie drogą przez mękę. Brak sensownej fabuły, zero napięcia, debilne, sztywniackie dialogi (poczucie humoru też chyba wyjechało na wakacje), idiotyczne zachowania (tańczący gangster) oraz bardzo słabe aktorstwo (również samego mistrza, niestety). Czy ktoś jeszcze ma ochotę zmarnować półtorej godziny? Czas trwania tego gniota to jego jedyny plus – bo nie musimy się długo męczyć. Poprzednie filmy trwały ponad dwie godziny, a i tak chciało się więcej. Tutaj czas się niemiłosiernie dłuży i półtorej godziny trwa w nieskończoność. Szefowi wytwórni filmowej, który wydał decyzję uśmiercenia legendy McClane’a, kazałbym w nagrodę oglądać to „dzieło” codziennie, aż do momentu, kiedy z hukiem wyleci ze stołka. Co daj panie Boże amen.