SEVEN PSYCHOPATS Siedmiu psychopatów

Seven Psychopats Siedmiu psychopatów recenzjaSEVEN PSYCHOPATS
Siedmiu psychopatów

2012, Wielka Brytania
komedia kryminalna, reż. Martin McDonagh

Martin McDonagh jest niezwykle regularny – kręci film co 4 lata. Zaczął od oscarowego Sześciostrzałowca w 2004 roku, w 2008 było In Bruges (u nas pod idiotycznym tytułem Najpierw strzelaj, potem zwiedzaj), a w 2012 atakuje nas Siedmiu psychopatów. We wszystkich przypadkach reżyser jest zarazem autorem scenariusza. To ważne, bo w filmach Anglika przede wszystkim liczy się historia, a ta jest tutaj wyjątkowo pokręcona. W sumie – czemu nie, skoro ma być o psychopatach…
   Scenarzysta Marty (Colin Farrell) pisze scenariusz zatytułowany Siedmiu psychopatów. Potrzebuje skupienia i inspiracji. O to pierwsze dość trudno, bowiem jego najbliższy przyjaciel (Sam Rockwell), dorabiający wraz ze wspólnikiem (Christopher Walken) jako złodziej psów, właśnie ukradł czworonoga szalonemu gangsterowi (Woody Harrelson), który za wszelką cenę pragnie go odzyskać. Wszystkie te zachowania stanowią inspirację dla Marty’ego, by wreszcie ukończyć swoje dzieło. Tak w ogromnym skrócie przedstawia się fabuła tej czarnej komedii. Brzmi trochę bez ładu i składu. Bo też taki jest ten film. Właściwie o niczym. Wątków jest sporo, są nawet dość spójne, ale cała opowieść nie ma najmniejszego sensu. Mimo to obraz McDonagha ogląda się znakomicie, a to już zasługa całej masy absurdu i błyskotliwych dialogów, jakie atakują widza od pierwszej, genialnej sceny. To jest typowe kino brytyjskie, nieco surrealistyczne, o cały ocean odległe od Hollywood. Jeśli ktoś to lubi, będzie się znakomicie bawił, tym bardziej, że aktorzy są świetnie dobrani i, najprościej mówiąc – dają radę. Żeby jednak nie było tak słodko – podtrzymuję stwierdzenie, że scenariusz nie jest mocną stroną Siedmiu psychopatów. Lubię abstrakcję, ale lubię też sens i logikę, a jedno nie musi wykluczać drugiego. Podczas seansu odniosłem wrażenie, że reżyser miał pomysł, świetnie zaczął, a potem sam się pogubił i nie bardzo wiedział, dokąd podąża i o czym chce zrobić film. Jeśli miałbym wybierać, wolę jego poprzednie dzieło In Bruges. Ciekawsze, lepiej poskładane, bardziej widowiskowe i z dobrą intrygą. O pięknych widokach Brugii nie muszę mówić. Tutaj jest nieźle, kłania się momentami David Lynch, trochę Guy Ritchie czy bracia Coen, ale czegoś jednak mi zabrakło. Sensu? Wypada poczekać 4 lata na kolejny film pana McDonagha.
Udostępnij

Post Author: Sławek

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Potwierdź, że nie jesteś automatem: