APPARITION
Zjawy
2012, USA
horror, reż. Todd Lincoln
Najlepszy z tego filmu jest… zwiastun! Znakomicie zrobiony, intrygujący, odpowiednio dozujący napięcie, wieszczący naprawdę fascynujące i niepokojące dzieło kina grozy, skutecznie zachęca do wizyty w kinie. Niestety całość zdecydowanie rozczarowuje. Nie tyle sama historia, która jest zlepkiem pomysłów znanych z innych filmów (co specjalnie nie przeszkadza, bo ile razy można wymyślać coś nowego), ale jej toporne przedstawienie.
Los pary studentów, którzy po nieudanym uniwersyteckim eksperymencie parapsychologicznym stają się ofiarami tajemniczego, nadprzyrodzonego bytu, nie budzi przerażenia, a przecież to idealny temat, by pojawiła się charakterystyczna gęsia skórka. Historia nie jest ciekawa, tytułowa zjawa w ogóle się nie zjawia, a dobrze stopniowane w pewnych scenach napięcie reżyser natychmiast rozładowuje przeskakując do innego kadru. Innymi słowy buduje klimat grozy, zaciekawia widza, a potem pokazuje mu figę z makiem, zostawiając wszystko jego wyobraźni. To po co kręcił film? Fabuła nie wciąga, bać się nie ma czego, a resztki dobrego wrażenia psuje nieudana, naciągana końcówka (konia z rzędem temu, kto zrozumiał zawiły eksperyment z klatką Faradaya, ujemnym polem magnetycznym itp.). W sumie szkoda zmarnowanego potencjału, bo trailer zapowiadał naprawdę niezłe kino, a otrzymaliśmy zepsuty przez złą reżyserię obraz najwyżej średniej klasy. W filmie panuje wprawdzie złowroga atmosfera, ale nie ma grozy, w efekcie czego ogląda się go zupełnie bez emocji. Emocje innej natury towarzyszyły mi w scenach z udziałem skąpo odzianej, pięknej Ashley Greene (pamiętna Alice z Sagi Zmierzch), którą bardzo lubię i chętnie dodam jedną gwiazdkę za jej obecność (bardziej za obecność niż za grę aktorską). Ale nie jest to dobra rekomendacja dla filmu, gdy widok aktorki podnosi ciśnienie bardziej niż sama fabuła.