UNIVERSAL SOLDIER: DAY OF RECKONING
Uniwersalny żołnierz IV: Dzień sądu
2012, USA
akcja, reż. John Hyams
I tak można w koło Macieju. Andrew Scott (Dolph Lundgren) i Luke Deveraux (Jean-Claude Van Damme) 20 lat temu zadebiutowali w roli Uniwersalnych Żołnierzy – genetycznie zmodyfikowanych, odpornych na ból maszyn do zabijania stworzonych w ramach militarnego eksperymentu. Kilka lat później powrócili już w dużo mniej udany sposób i wydawało się, że wystarczy. Ale po 10 latach przerwy do pracy wziął się John Hyams i reaktywował temat. Film z 2009 roku był, delikatnie mówiąc, średni, ale reżyser załapał bakcyla i po Reaktywacji serwuje nam Dzień sądu – czwartą część przygód specjalnego oddziału. Tym razem bohaterem uczynił Johna (Scott Adkins), a nieoczekiwanie pozbawiony włosów Luke (główna postać trzech poprzednich filmów) jest czarnym charakterem i praktycznie niszczy wykreowaną przez siebie wcześniej postać. To zupełna odmiana i może się nie spodobać fanom serii, których nie brakuje i już od miesięcy grzali się na wiadomość, że będzie kontynuacja.
Film trafił od razu na DVD, bez dystrybucji kinowej, czyli nawet sami twórcy nie wierzyli w jego sukces. I bardzo słusznie. Czwarta część zmagań laboratoryjnych wojowników jest wyjątkowo słaba. Już nawet nie chodzi o to, że dwaj główni (dotychczas) bohaterowie grają zaledwie epizody, a rolę Van Damme’a trudno nawet nazwać grą. On się pojawia niczym duch, do tego często na tle migoczącego obrazu. Chodzi o scenariusz, albo raczej jego brak. Film jest o niczym. John jest świadkiem, jak Luke zabija jego żonę i dziecko, postanawia się zemścić, ściga żołnierzy, oni jego, co jakiś czas się tłuką, potem się okazuje, że jego wspomnienia nie są prawdziwe, ale dalej ich ściga itd. Mielizna straszna. Gorzej niż w poprzednich dwóch kontynuacjach, które przecież też wybitne nie były. Do tego film ma niewiele wspólnego z poprzednimi częściami. Równie dobrze mogli mu nadać tytuł Dzień zapłaty, bez słów Uniwersalny żołnierz. Tylko wtedy nikt by go nie chciał oglądać. Jedną gwiazdkę zostawiam za jedną dobrą walkę w sklepie.
Czy tym razem John Hyams wbił ostateczny gwóźdź do trumny tej serii? Skądże! Z pewnością możemy się spodziewać kolejnych części. W tym filmie śmierć postaci niczego nie oznacza – sklonują go po raz kolejny i znów będziemy się męczyć na seansie…
Film trafił od razu na DVD, bez dystrybucji kinowej, czyli nawet sami twórcy nie wierzyli w jego sukces. I bardzo słusznie. Czwarta część zmagań laboratoryjnych wojowników jest wyjątkowo słaba. Już nawet nie chodzi o to, że dwaj główni (dotychczas) bohaterowie grają zaledwie epizody, a rolę Van Damme’a trudno nawet nazwać grą. On się pojawia niczym duch, do tego często na tle migoczącego obrazu. Chodzi o scenariusz, albo raczej jego brak. Film jest o niczym. John jest świadkiem, jak Luke zabija jego żonę i dziecko, postanawia się zemścić, ściga żołnierzy, oni jego, co jakiś czas się tłuką, potem się okazuje, że jego wspomnienia nie są prawdziwe, ale dalej ich ściga itd. Mielizna straszna. Gorzej niż w poprzednich dwóch kontynuacjach, które przecież też wybitne nie były. Do tego film ma niewiele wspólnego z poprzednimi częściami. Równie dobrze mogli mu nadać tytuł Dzień zapłaty, bez słów Uniwersalny żołnierz. Tylko wtedy nikt by go nie chciał oglądać. Jedną gwiazdkę zostawiam za jedną dobrą walkę w sklepie.
Czy tym razem John Hyams wbił ostateczny gwóźdź do trumny tej serii? Skądże! Z pewnością możemy się spodziewać kolejnych części. W tym filmie śmierć postaci niczego nie oznacza – sklonują go po raz kolejny i znów będziemy się męczyć na seansie…