VICTIM
Ofiara
2011, USA
thriller, reż. Michael Biehn





To pierwszy w pełni autorski film Michaela Biehna – sam napisał scenariusz, sam go wyreżyserował i jeszcze w nim zagrał. Człowiek orkiestra. Z mizernym skutkiem niestety. Nie powiem, facet miał swoje pięć minut, grywał w wielkich filmach, chociażby w genialnej Twierdzy Michaela Baya czy jako kapral Hicks pomagał Ripley likwidować obcych w filmie Obcy – decydujące starcie (notabene wcale nie było ono decydujące – ukłon dla inteligencji tłumaczy), ale to wszystko było sto lat temu. Dla mnie aktor i tak na zawsze pozostanie Kylem Reese, ukochanym Sary Connor i ojcem Johna w słynnym Terminatorze Jamesa Camerona. Poza tym trudno wymienić pamiętną rolę Biehna. Wpadł więc na pomysł, by zająć się reżyserią. Może to dobry kierunek, ale Ofiara nie jest filmem, który zostanie zapamiętany. Błaha historyjka, nakręcona w 12 dni – już samo to wiele mówi. Kyle (nomen omen – czyżby sam aktor puszczał oko do Terminatora?) wiedzie spokojne, samotne życie w leśnej dziczy. Gdy pewnej nocy do drzwi puka przerażona kobieta, Kyle przeczuwa, że to będzie początek kłopotów. Chce zadzwonić na policję, ale okazuje się, że nieznajoma ucieka właśnie przed zastępcami szeryfa. Była świadkiem, jak jeden z nich zamordował jej przyjaciółkę i za wszelką cenę chce się pozbyć świadka. Historia stara jak świat. Zdemoralizowani gliniarze z układami, niewinna ofiara i jej niespodziewany, przypadkowy wybawiciel. Słaby, przewidywalny do bólu scenariusz, emocji niewiele, o aktorstwie nie warto wspominać. To bardziej psychologiczna rozgrywka między czterema osobami więc i obsada mizerna. Niskobudżetowy film klasy B. Nawet nie ma tu jakichś rażących błędów. Rażąca jest nuda i nijakość. Szkoda czasu.