ARTHUR
Artur
2011, USA
komedia romantyczna, reż. Jason Winer
Kolejny remake, tym razem nowa wersja komedii z 1981 roku, w której tytułową zagrał angielski komik Dudley Moore. Opowiadała ona o pewnym bogatym i zmanierowanym alkoholiku, który pewnego dnia, w bardzo nietypowych okolicznościach, spotyka kobietę, w której bezgranicznie się zakochuje. Tutaj główną rolę zagrał Russell Brand, którego polubiłem w dużo bardziej zabawnym filmie Idol z piekła rodem. Partneruje mu sama „Królowa” – znakomita Helen Mirren, która wciela się w rolę oddanej niani rozpieszczonego miliardera. Fabuła, poza przedstawianiem ekstrawaganckich i kompletnie bezsensownych zachowań tytułowego Artura (scena, gdy na licytacji konkuruje sam ze sobą), sprowadza się do rozstrzygnięcia dylematu: czy wybierze zaaranżowane przez matkę małżeństwo z wyniosłą Susan (Jennifer Garner), czy też pójdzie za głosem serca i zostanie wydziedziczony. Skoro to komedia romantyczna, to… sami zgadnijcie.
Obejrzałem do końca trochę z obowiązku, bo właściwie nie było tu się czym zachwycać – poza rolą Mirren, ale to trochę za mało. Z remake’ami jest pewien problem – znając oryginał wiemy doskonale, co się wydarzy. Chyba, że trafi się oryginalny reżyser i potrafi widza zaskoczyć nową interpretacją. Jason Winer twórczy nie jest więc jego wersja niczym nie zaskakuje, niespecjalnie śmieszy, a grający główną rolę Brand ma jedną minę w każdym filmie i jest po prostu nudny. Mnie najbardziej podobały się kultowe samochody Artura (Batmobil, DeLorean z Powrotu do przyszłości), magnetyczne łoże unoszące się nad podłogą oraz jego naiwne próby odnalezienia się w normalnej rzeczywistości (zabawna scena, gdy szuka pracy: „Zna pan Excela? Nie. PowerPointa? Nie. Pocztę? Widziałem kilka. To program komputerowy. W takim razie nie. Tnie pan? Co, paznokcie?”). Film może się sprawdzić jako płytka, niezobowiązująca rozrywka na jesienny wieczór. Pod warunkiem, że naprawdę nie mamy nic lepszego do roboty.
Obejrzałem do końca trochę z obowiązku, bo właściwie nie było tu się czym zachwycać – poza rolą Mirren, ale to trochę za mało. Z remake’ami jest pewien problem – znając oryginał wiemy doskonale, co się wydarzy. Chyba, że trafi się oryginalny reżyser i potrafi widza zaskoczyć nową interpretacją. Jason Winer twórczy nie jest więc jego wersja niczym nie zaskakuje, niespecjalnie śmieszy, a grający główną rolę Brand ma jedną minę w każdym filmie i jest po prostu nudny. Mnie najbardziej podobały się kultowe samochody Artura (Batmobil, DeLorean z Powrotu do przyszłości), magnetyczne łoże unoszące się nad podłogą oraz jego naiwne próby odnalezienia się w normalnej rzeczywistości (zabawna scena, gdy szuka pracy: „Zna pan Excela? Nie. PowerPointa? Nie. Pocztę? Widziałem kilka. To program komputerowy. W takim razie nie. Tnie pan? Co, paznokcie?”). Film może się sprawdzić jako płytka, niezobowiązująca rozrywka na jesienny wieczór. Pod warunkiem, że naprawdę nie mamy nic lepszego do roboty.