BACHELORETTE
Wieczór panieński
2012, USA
komedia, reż. Leslye Headland





Debiut reżyserski Leslye Headland nie wypadł okazale. Miało być wesoło, coś w rodzaju damskiej wersji Kac Vegas. Po raz kolejny okazało się, że wcale nie jest łatwo nakręcić dobrą komedię. Nie wystarczy kilka durnych gagów i dziewczyna Spider-Mana (niezbyt urodziwa Kirsten Dunst) w obsadzie. Bachelorette to film o niczym. Fabuła nie wciąga (trzy koleżanki mają urządzić niezapomniany wieczór panieński pulchnej koleżance, z której kiedyś się wyśmiewały w szkole, ale mimo dobrych chęci wszystko psują), żarty są mało śmieszne, a ich poziom dość niski, często rynsztokowy. Jeśli to ma być satyra, to byłaby nawet dość celna – koleżanki pod pozorem przyjaźni wyszydzają niedoszłą pannę młodą, a najważniejsze dla nich jest chlanie do nieprzytomności, ćpanie i bzykanie się bez opamiętania. Wypisz wymaluj obraz wielu młodych ludzi, pozbawionych jakichkolwiek aspiracji, którzy opacznie rozumieją słowo „wolność”. Niemniej film reklamowany jako komedia ma przede wszystkim śmieszyć – i to się nie udaje. Wydumany scenariusz, akcja tocząca się wokół rodartej sukni ślubnej, kompletnie irracjonalne zachowania w pozornie prostych sytuacjach – wszystko to jest tak odrealnione i tak nieciekawe, że trudno wytrzymać do końca filmu (na szczęście tylko 90 minut). Jednowymiarowych postaci Leslye Headland nie stać na jakąkolwiek refleksję, są tak samo płytkie, jak opowiadana historia. Film uczy, że pod pozorem przyjaźni kobiety potafią być dla siebie naprawdę wredne. Ale to wiedziałem przed seansem. Stanowczo odradzam wycieczkę do kina.