THIS MEANS WAR
A więc wojna
2012, USA
akcja, komedia romantyczna, reż. McG
McG wyreżyserował wcześniej Aniołki Charliego – a więc wszystko jasne. A więc nuda, i to potworna. Szkoda, bo pomysł był niezły. Nie chcę zbyt dużo czasu poświęcać tej płytkiej i idiotycznej komedii romantycznej, ale wypada napisać, o co chodzi i co jest nie tak. Dwaj tajni agenci, przy których James Bond to mały pikuś, zakochują się w tej samej dziewczynie (Reese Witherspoon, legalna blondynka z miną cierpiętnicy) i, jak łatwo się domyślić, rozpoczynają rywalizację o jej względy. A ponieważ w miłości, podobnie jak na wojnie, wszystkie chwyty dozwolone, więc panowie nie mają żadnych skrupułów, by używać przeciw sobie (chociaż są najlepszymi przyjaciółmi) całej armii gadżetów dostępnych w rządowej agencji. Instalują podsłuchy, podczas randki śledzi ich samolocik z kamerą, do prywatnej rozgrywki angażują niemal całą agencję, wykorzystują nawet satelitę, by obserwować ukochaną i poznać podchody rywala itp. itd. Pytanie, czy nie mają nic innego do roboty jest chyba nie na miejscu. Dodam, że mają apodyktyczną szefową, która chyba chwilowo oślepła. Oczywiście wszyscy mieszkają w super wypasionych chatach (basen w suficie), jeżdżą super furą i w ogóle są super mega hiper cool. Aż dziwne, że żyją samotnie. Nie, przepraszam, jeden unika stabilizacji i nie wierzy w miłość (ale się zakochuje), drugi zaś ma kilkuletniego syna, który mieszka z matką. Skoro ten z synem ma do kogo wrócić – zgadnijcie, kogo wybierze pani blondynka?
Tak durnej, przewidywalnej i nudnej komedii, robionej niby na serio (bo nie jest to żadna parodia kina akcji), dawno nie widziałem. Nie ma się z czego śmiać (przepraszam, raz mi się udało), scenariusz pisał niepełnosprawny umysłowo idiota, a ilością kretynizmów można obdzielić wiele filmów. Wyobraźcie sobie np. scenę, gdy samotna kobieta przygotowuje posiłek cały czas podśpiewując i tańcząc w skąpym sweterku ze zbyt długimi rękawami (no jakżeby inaczej), nie widząc, że jej wybrankowie cicho niczym kot chodzą sobie po domu obserwując jej pląsy, jednocześnie podkładając pluskwy i gromadząc cenne informacje – a to zajrzą do komputera by się dowiedzieć, jakie lubi psy, a to na półeczkę z modelem samochodu (wiadomo, jaki kupić) itd. I oczywiście obydwaj nie wiedzą o sobie nawzajem – tacy to świetni agenci! Czy muszę coś jeszcze dodawać? O aktorstwie litościwie nie wspomnę. Aż szkoda patrzeć, jak laureatka Oscara marnuje się w takim gniocie. Miał być hit, wyszedł shit.
Tak durnej, przewidywalnej i nudnej komedii, robionej niby na serio (bo nie jest to żadna parodia kina akcji), dawno nie widziałem. Nie ma się z czego śmiać (przepraszam, raz mi się udało), scenariusz pisał niepełnosprawny umysłowo idiota, a ilością kretynizmów można obdzielić wiele filmów. Wyobraźcie sobie np. scenę, gdy samotna kobieta przygotowuje posiłek cały czas podśpiewując i tańcząc w skąpym sweterku ze zbyt długimi rękawami (no jakżeby inaczej), nie widząc, że jej wybrankowie cicho niczym kot chodzą sobie po domu obserwując jej pląsy, jednocześnie podkładając pluskwy i gromadząc cenne informacje – a to zajrzą do komputera by się dowiedzieć, jakie lubi psy, a to na półeczkę z modelem samochodu (wiadomo, jaki kupić) itd. I oczywiście obydwaj nie wiedzą o sobie nawzajem – tacy to świetni agenci! Czy muszę coś jeszcze dodawać? O aktorstwie litościwie nie wspomnę. Aż szkoda patrzeć, jak laureatka Oscara marnuje się w takim gniocie. Miał być hit, wyszedł shit.