DARK SHADOWS
Mroczne cienie
2012, USA
czarna komedia, reż. Tim Burton
Tim Burton przez lata dorobił się własnej marki. Wręcz nie wypada go nie lubić, a już na pewno nie wolno nie znać. Podobnie jak Quentina Tarantino czy Woody’ego Allena. Tego ostatniego obowiązkowo trzeba w Polsce lubić, nawet jeśli zjada własny ogon. Tak jest i koniec. A propos…. Najnowsze dzieło Burtona wywołało sporo kontrowersji. Mamy tutaj typowy przykład może nie zjadania ogona, ale na pewno czerpania garściami z własnej twórczości. Złośliwi powiedzą, że to autoplagiat; wielbiciele stwierdzą, że reżyser kontynuuje i rozwija te aspekty, za które go kochamy, więc o żadnym kopiowaniu nie może być mowy. Prawda jest pewnie pośrodku. Artysta tym filmem niejako składa hołd własnej twórczości.
Burton, korzystając z panującej mody na wampiry, zaserwował nam bajeczkę dla dorosłych, taki Zmierzch w innej formie (bo poza romantyczną, dozgonną miłością jest tutaj wszystko to, czego tam zabrakło). Główny bohater, piękny i bogaty Barnabas Collins (w tej roli etatowy aktor Burtona, Johnny Depp), odrzuca miłość Angelique (znakomita i bardzo seksowna Eva Green), nie zdając sobie sprawy, z kim zadziera. Upokorzona kobieta w akcie zemsty zamienia go w wampira i zamyka na dwa stulecia w trumnie. Gdy Barnabas powraca do świata żywych, ma spore kłopoty z zaadoptowaniem się w nowoczesnym świecie, co oczywiście prowadzi do wielu zabawnych sytuacji. Niby to komedia, ale nie do końca. Trochę dramat, romas, horror. Łącząc różne gatunki reżyser właściwie nie określił docelowego widza. Stworzył opowiastkę, która ma zadowolić wszystkich, a to jest zawsze bardzo ryzykowne. Zwłaszcza, że zaproponowana historia jest banalna i dość przewidywalna. Obawiam się, że gdyby reżyserem był Pan Smith, to wiele byśmy o tym filmie nie mówili. Ale ponieważ to Burton, więc wszyscy będą dyskutować, czy to wielkie dzieło, czy tylko mroczny kicz. Moim zdaniem, powtórzę słowa z początku – prawda leży pośrodku.
Na pewno nie jest to największe dzieło reżysera, chociaż film ma wiele atutów. Jest doborowa obsada, jak zwykle zresztą u Burtona (oprócz Deppa i Green jest także m.in. nieśmiertelna i bardzo dobra Michelle Pfeiffer). Jest niesamowita sceneria (siedziba rodu zapiera dech w piersiach) i dobrze oddana atmosfera lat 70. (stroje, stylizacja i świetnie dobrana muzyka jest dużym atutem filmu). Są wampiry (zupełnie inne niż w Zmierzchu), jest też wilkołak i efektowna rozróba w finale. W ogóle strona wizualna filmu jest absolutnie bez zarzutu, podobnie jak gra aktorska głównych postaci. A że fabuła mało pomysłowa, że brakuje oryginalności? No cóż. Nie można mieć wszystkiego.
Burton, korzystając z panującej mody na wampiry, zaserwował nam bajeczkę dla dorosłych, taki Zmierzch w innej formie (bo poza romantyczną, dozgonną miłością jest tutaj wszystko to, czego tam zabrakło). Główny bohater, piękny i bogaty Barnabas Collins (w tej roli etatowy aktor Burtona, Johnny Depp), odrzuca miłość Angelique (znakomita i bardzo seksowna Eva Green), nie zdając sobie sprawy, z kim zadziera. Upokorzona kobieta w akcie zemsty zamienia go w wampira i zamyka na dwa stulecia w trumnie. Gdy Barnabas powraca do świata żywych, ma spore kłopoty z zaadoptowaniem się w nowoczesnym świecie, co oczywiście prowadzi do wielu zabawnych sytuacji. Niby to komedia, ale nie do końca. Trochę dramat, romas, horror. Łącząc różne gatunki reżyser właściwie nie określił docelowego widza. Stworzył opowiastkę, która ma zadowolić wszystkich, a to jest zawsze bardzo ryzykowne. Zwłaszcza, że zaproponowana historia jest banalna i dość przewidywalna. Obawiam się, że gdyby reżyserem był Pan Smith, to wiele byśmy o tym filmie nie mówili. Ale ponieważ to Burton, więc wszyscy będą dyskutować, czy to wielkie dzieło, czy tylko mroczny kicz. Moim zdaniem, powtórzę słowa z początku – prawda leży pośrodku.
Na pewno nie jest to największe dzieło reżysera, chociaż film ma wiele atutów. Jest doborowa obsada, jak zwykle zresztą u Burtona (oprócz Deppa i Green jest także m.in. nieśmiertelna i bardzo dobra Michelle Pfeiffer). Jest niesamowita sceneria (siedziba rodu zapiera dech w piersiach) i dobrze oddana atmosfera lat 70. (stroje, stylizacja i świetnie dobrana muzyka jest dużym atutem filmu). Są wampiry (zupełnie inne niż w Zmierzchu), jest też wilkołak i efektowna rozróba w finale. W ogóle strona wizualna filmu jest absolutnie bez zarzutu, podobnie jak gra aktorska głównych postaci. A że fabuła mało pomysłowa, że brakuje oryginalności? No cóż. Nie można mieć wszystkiego.