THING
Coś
2011, Kanada, USA
horror, sci-fi, reż. Matthijs van Heijningen Jr.
The Thing to klasyczny, ponadczasowy horror Johna Carpentera sprzed 30 lat. Takie dzieła się zostawia w spokoju bo trudno zrobić je lepiej od oryginału. Gdy zapowiadano rok temu premierę kinową filmu Thing obawiałem się, że będzie to kolejna niepotrzebna próba nagrania jeszcze raz tego samego. Odetchnąłem usłyszawszy, że jest to prequel, ale moje obawy wzrosły, gdy zobaczyłrm nazwisko reżysera – Holender Matthijs van Heijningen Jr. jest absolutnym debiutantem w branży. Czy taki człowiek może zrobić dobry film? I to na bazie kultowego horroru? Okazało się, że może. Śmiało patrzy legendzie głęboko w oczy i na chwilę nie spuszcza wzroku. A wiadomo, że porównania będą nieuniknione, że Holender będzie miał wielu wrogów oburzonych kopiowaniem oryginału. Tego kopiowania nie jest znów tak wiele. Owszem, niektóre zachowania są podobne, ale mamy przecież do czynienia z tym samym stworzeniem. Główny problem (widza, nie filmu) polega na tym, że my już wiemy, co to jest i co potrafi, dlatego film nie zaskakuje – bo nie może. A zaskoczenie było ważnym elementem dzieła Carpentera. Van Heijningen Jr. stworzył jednak całkiem ciekawą fabułę i znakomicie powiązał ją z oryginałem. Jest odtworzony klimat filmu sprzed lat (chociaż grozy nieco brakuje), akcja trzyma w napięciu (na ogół), gra aktorska całkiem na poziomie, nie przegięto z efekciarstwem (chociaż może trochę przy pokazywaniu obcego albo samego statku). A że są pewne mielizny w scenariuszu czy luki w logice? Są, ale bez przesady – nie jest ich więcej niż w innych obrazach. To jest film science-fiction, naukowcy odnajdują pod pokrywą lodową statek kosmiczny zamrożony przez tysiące lat – nie oczekujmy więc realnej historii.
Wiem, że można było dodać więcej nowych elementów, (zamiast niepotrzebnie kopiować Carpentera: identyczny test na człowieczeństwo, zacinający się miotacz itd.), lepiej nakreślić postacie (świetnie budowana od początku aura zagrożenia zbyt szybko ustepuje miejsca krwawej jatce) i nie naciągać aż tak końcówki. To prawda, scenarzysta mógł się lepiej postarać, ale malkontenci znaleźliby wtedy inne powody do narzekania. Generalnie uważam Thing A.D. 2011 za naprawdę niezły film. Może niezbyt straszny (a szkoda, bo to w końcu horror) i niezbyt nowatorski (bo oparty na znanym już pomyśle), ale sprawnie zrobiony i wciągający. Jest to rodzaj hołdu złożonego dziełu Carpentera. Zadbano bardzo dokładnie (momentami aż za bardzo) by nie profanować klasyka. Osobiście wolę film z 1982 roku (był horrorem, autentycznie przerażał), ale przecież to było 30 lat temu – wtedy zupełnie inaczej się reagowało, każdy film był wydarzeniem, kino było pełne magii, która zniknęła wraz z cyfrowymi sztuczkami. Dzisiaj można w kinie pokazać wszystko i nic nie robi specjalnego wrażenia. Dlatego łatwiej krytykować i narzekać. Ludzie kompletnie zatracili wrażliwość.
Całkiem sprawnie przedstawiając wydarzenia wprowadzające do filmu Carpentera holenderski reżyser otworzył furtkę do powstania sequela – wtedy będziemy mieć kolejną kultową trylogię. Ale tylko pod warunkiem, że piszący ciąg dalszy będą mieli co najmniej tak dobre wyczucie, jak twórcy wersji z 2011 roku.
Wiem, że można było dodać więcej nowych elementów, (zamiast niepotrzebnie kopiować Carpentera: identyczny test na człowieczeństwo, zacinający się miotacz itd.), lepiej nakreślić postacie (świetnie budowana od początku aura zagrożenia zbyt szybko ustepuje miejsca krwawej jatce) i nie naciągać aż tak końcówki. To prawda, scenarzysta mógł się lepiej postarać, ale malkontenci znaleźliby wtedy inne powody do narzekania. Generalnie uważam Thing A.D. 2011 za naprawdę niezły film. Może niezbyt straszny (a szkoda, bo to w końcu horror) i niezbyt nowatorski (bo oparty na znanym już pomyśle), ale sprawnie zrobiony i wciągający. Jest to rodzaj hołdu złożonego dziełu Carpentera. Zadbano bardzo dokładnie (momentami aż za bardzo) by nie profanować klasyka. Osobiście wolę film z 1982 roku (był horrorem, autentycznie przerażał), ale przecież to było 30 lat temu – wtedy zupełnie inaczej się reagowało, każdy film był wydarzeniem, kino było pełne magii, która zniknęła wraz z cyfrowymi sztuczkami. Dzisiaj można w kinie pokazać wszystko i nic nie robi specjalnego wrażenia. Dlatego łatwiej krytykować i narzekać. Ludzie kompletnie zatracili wrażliwość.
Całkiem sprawnie przedstawiając wydarzenia wprowadzające do filmu Carpentera holenderski reżyser otworzył furtkę do powstania sequela – wtedy będziemy mieć kolejną kultową trylogię. Ale tylko pod warunkiem, że piszący ciąg dalszy będą mieli co najmniej tak dobre wyczucie, jak twórcy wersji z 2011 roku.