SZTOS 2
2012, Polska
komedia, reż. Olaf Lubaszenko
wyst. Cezary Pazura, Borys Szyc, Bogusław Linda, Janusz Józefowicz, Olaf Lubaszenko
Są chłopaki, jest zabawa! Takie hasło reklamowało ten film na plakatach bezczelnie zerżniętych z amerykańskiego Ocean’s Twelve. Po obejrzeniu filmu powiem tak: chłopaki owszem są, ale zabawy nie ma. Przynajmniej dla widza, bo aktorzy na pewno się świetnie bawili. Sztos 2 po raz kolejny potwierdza tezę, że ostatnimi czasy nie potrafimy robić dobrych komedii. Oczywiście można dyskutować, co jest dobrą komedią, bo wielu naszych rodaków dalej śmieszą filmy typu Ciacho, Weekend, Kac Wawa, Wyjazd integracyjny czy Wojna żeńsko-męska. Jeśli tak, to tylko powinszować – możecie śmiało iść na Sztos 2. Ale pozostałym raczej nie polecam.
Takie nawiązania do kultowych tytułów rzadko się udają. Pięć lat temu poległ Ryś, który nijak miał się do kultowego Misia. Widzowi trzeba zaoferować coś więcej niż te same gagi tylko gorzej zrobione. Potrzebny jest jeszcze jakiś pomysł i dobre wyczucie obowiązujących dzisiaj trendów. Inaczej jest to tylko odgrzewany kotlet i nachalne wyciąganie kasy na bazie sukcesu oryginału. Dokładnie taki sam jest problem z dziełem Lubaszenki. Sztos nie był dziełem wybitnym, ale miał wyraziste postacie i dobrze napisaną historię. Tutaj pozostał tylko klimat lat 80., wyraźnie wspominany z sentymentem. Reżyser punktuje ówczesną rzeczywistość (kolejki do pustych sklepów, taksówki dyktujące czekającym dokąd mogą jechać, „ścieżki zdrowia”, przemowy kacyków w telewizji). Ale to za mało, gdy scenariusz jest żenująco słaby, napięcia zero, a podniosłe przesłanie („czasami warto zrobić coś dla innych, bo to może do ciebie wrócić„) groteskowe. Do tego Cezary Pazura drewniany jak w każdym filmie. Oczywiście są tu i fajne momenty – tekst z Hitlerem i dziadkiem z Wehrmachtu czy wojskowy klękający przed Erykiem na sopockim molo, aby odpalić papierosa. Ewentualnie piosenka „Nie spoczniemy nim dojdziemy” podczas orgii seksualnych. Ale to są tylko momenty. Reszta dialogów to dowcip w stylu „jak się mężczyzna sparzy na gorącej kobiecie, to potem dmucha zimne” – pozornie zabawne, ale nie do końca. Generalnie film nie śmieszy, nie zaciekawia i nie zaskakuje. Jak to polska komedia.
Takie nawiązania do kultowych tytułów rzadko się udają. Pięć lat temu poległ Ryś, który nijak miał się do kultowego Misia. Widzowi trzeba zaoferować coś więcej niż te same gagi tylko gorzej zrobione. Potrzebny jest jeszcze jakiś pomysł i dobre wyczucie obowiązujących dzisiaj trendów. Inaczej jest to tylko odgrzewany kotlet i nachalne wyciąganie kasy na bazie sukcesu oryginału. Dokładnie taki sam jest problem z dziełem Lubaszenki. Sztos nie był dziełem wybitnym, ale miał wyraziste postacie i dobrze napisaną historię. Tutaj pozostał tylko klimat lat 80., wyraźnie wspominany z sentymentem. Reżyser punktuje ówczesną rzeczywistość (kolejki do pustych sklepów, taksówki dyktujące czekającym dokąd mogą jechać, „ścieżki zdrowia”, przemowy kacyków w telewizji). Ale to za mało, gdy scenariusz jest żenująco słaby, napięcia zero, a podniosłe przesłanie („czasami warto zrobić coś dla innych, bo to może do ciebie wrócić„) groteskowe. Do tego Cezary Pazura drewniany jak w każdym filmie. Oczywiście są tu i fajne momenty – tekst z Hitlerem i dziadkiem z Wehrmachtu czy wojskowy klękający przed Erykiem na sopockim molo, aby odpalić papierosa. Ewentualnie piosenka „Nie spoczniemy nim dojdziemy” podczas orgii seksualnych. Ale to są tylko momenty. Reszta dialogów to dowcip w stylu „jak się mężczyzna sparzy na gorącej kobiecie, to potem dmucha zimne” – pozornie zabawne, ale nie do końca. Generalnie film nie śmieszy, nie zaciekawia i nie zaskakuje. Jak to polska komedia.