A LITTLE BIT OF HEAVEN
Odrobina nieba
2012, USA
komediodramat, reż. Nicole Kassell
Jest to wzruszająca historia Marley (w tej roli Kate Hudson), która prowadzi wprawdzie samotne, ale bardzo szczęśliwe życie. Ma psa i kilku oddanych przyjaciół, osiaga sukcesy w pracy. Co więcej trzeba wyzwolonej kobiecie? Na pewno nie stabilizacji i męża u boku. Na to nie ma szans. Facet to tylko dodatek, może zaznać odrobiny nieba w jej ramionach i nad ranem musi zniknąć. Niestety tę sielankę przerywa wiadomość o zdiagnozowaniu u Marley nieuleczalnej odmiany raka. Czasu zostało niewiele… Do tego momentu film jest zabawny i ciekawy, dalej już niekoniecznie. Pod wpływem narkozy Marley widzi Boga, który niczym złota rybka oferuje jej spełnienie trzech życzeń. Czego pragnie kobieta w obliczu śmierci? Chce milion dolarów i nauczyć się latać. No cóż… Trzecie życzenie zostaje odłożone w czasie. Marley nie załamuje się, czerpie z życia ile może, a do tego zupełnie nieoczekiwanie zakochuje się w swoim lekarzu. Trochę to naiwne, że dopiero widmo śmierci uświadamia młodej kobiecie, że najważniejsza w życiu jest miłość. Nie praca czy niezależność, tylko właśnie miłość. Drugi człowiek, z którym można dzielić te najlepsze, ale i te najtrudniejsze momenty życia.
Mam pewien kłopot z tym filmem. Bo z jednej strony to dobrze zrobiony dramat, komedia romantyczna (dwa w jednym), serwujący w odpowiednich dawkach i humor, i wzruszenie; z drugiej jednak zepsuty przez miałkości scenariusza (wygłaszanie mądrości życiowych, Bóg spełniający życzenia niczym dżin z lampy Alladyna). Wątek z czarnoskórym Bogiem (zagranym przez Whoopi Goldberg!), podobnie jak kurs paralotniarstwa czy milion dolarów, nie wnoszą nic do opowieści i są całkowicie zbędne. Odrealniają ten film. Taka typowo hollywoodzka maniera – skoro film o umieraniu to trzeba go osłodzić, aby nie było zbyt poważnie. A właśnie te poważne, życiowe obserwacje są tutaj najlepsze – choćby trudne relacje z rodzicami, zwłaszcza z matką (znakomita Kathy Bates).
Warto ten film zobaczyć. Nie powala na kolana, ale jest ciepłą, wzruszającą opowieścią o odkrywaniu tego, co się w życiu liczy. Dzięki podejściu Marley, która stara się umierać z godnością, atmosfera w filmie jest przez cały czas bardzo pozytywna. Dlatego mniej wrażliwi widzowie obejdą się bez chusteczek.
Mam pewien kłopot z tym filmem. Bo z jednej strony to dobrze zrobiony dramat, komedia romantyczna (dwa w jednym), serwujący w odpowiednich dawkach i humor, i wzruszenie; z drugiej jednak zepsuty przez miałkości scenariusza (wygłaszanie mądrości życiowych, Bóg spełniający życzenia niczym dżin z lampy Alladyna). Wątek z czarnoskórym Bogiem (zagranym przez Whoopi Goldberg!), podobnie jak kurs paralotniarstwa czy milion dolarów, nie wnoszą nic do opowieści i są całkowicie zbędne. Odrealniają ten film. Taka typowo hollywoodzka maniera – skoro film o umieraniu to trzeba go osłodzić, aby nie było zbyt poważnie. A właśnie te poważne, życiowe obserwacje są tutaj najlepsze – choćby trudne relacje z rodzicami, zwłaszcza z matką (znakomita Kathy Bates).
Warto ten film zobaczyć. Nie powala na kolana, ale jest ciepłą, wzruszającą opowieścią o odkrywaniu tego, co się w życiu liczy. Dzięki podejściu Marley, która stara się umierać z godnością, atmosfera w filmie jest przez cały czas bardzo pozytywna. Dlatego mniej wrażliwi widzowie obejdą się bez chusteczek.