Pierwsza połowa sezonu 2017/2018 w wykonaniu Realu Madryt to kompletny niewypał. 19 punktów straty do liderującej w lidze Barcelony i odpadnięcie z Pucharu Króla w dwumeczu z Leganés (z kim???) w zasadzie mówi wszystko. Odprężenie, odpuszczanie, olewanie, unikanie wysiłku, brak stylu i skuteczności oraz – co najgorsze – brak reakcji trenera, który firmuje i usprawiedliwia tę niedopuszczalną w Madrycie bylejakość. Można jeszcze dodać, że cały świat się śmieje z osiągnięć królewskich napastników, zwłaszcza Benzemy, który w 20 meczach La Liga ustrzelił… 2 bramki. Mniej niż rezerwowy, czwarty obrońca Nacho!!! Ciut lepiej wypada Bale i obsypywany nagrodami Ronaldo, ale obaj są daleko w klasyfikacji snajperów (sam Messi ma więcej goli niż całe BBC, nawet jeden Suárez zdobył tyle samo co trzej muszkieterowie z Madrytu – obaj wymienieni trafiają dla Barcelony, więc te 19 punktów przewagi nad Los Blancos przestaje dziwić). Po takich wynikach i pucharowej kompromitacji powszechnie oczekiwano, że zimowe okienko transferowe posłuży do wzmocnienia drużyny i nadrobienia błędów poczynionych latem. Niestety nic z tego. Betonowe podejście Zidane’a się nie zmieniło – drużyna nie potrzebuje wzmocnień, najlepsi już tu są, skład jest kompletny, itd. Francuz pozwolił sobie nawet na stwierdzenie „moja rola to ochrona tej kadry” jakby nie rozumiejąc, po co został zatrudniony w Madrycie. Nie do ochrony swoich leniwych pupilków, lecz do wykonywania pracy w sposób przynoszący jak największą korzyść klubowi. Letnie osłabienie kadry (odszedł James, Morata i Mariano, w ich miejsce przyszedł Mayoral, który nawet w Wolfsburgu nie dostawał minut) i obecne zaniechania w kwestii wzmocnienia źle grającej drużyny z pewnością nie są korzystne dla Realu i nie przynoszą chluby upartemu trenerowi. Tym bardziej, że przeżywający głęboki kryzys Real Madryt to jedyny pierwszoligowy klub w Hiszpanii, który zimą nie dokonał żadnego transferu.
W swej ignorancji i arogancji Zizou posuwa się za daleko. Kiedyś nazwałem go nawet Zidalotti, bo tak bardzo przypomina swojego mentora, Carlo Ancelottiego. Włoch też był uparty, grał jednym składem i jednym pomysłem, lekceważył krytykę. Zidane teraz go nawet przebija. Czy zakupy, gdy drużynie nie idzie, gdy rozgrywa najgorszy sezon od wielu lat, to jakaś ujma dla honoru obecnego składu? Wszyscy się wzmacniają, również ci grający najlepszy futbol w tym sezonie. Czarujący swą grą Manchester City wyłożył 65 mln na Aymerica Laporte, Manchester United pozyskał Alexisa Sáncheza, Arsenal Aubameyanga, itd. Na hiszpańskim podwórku krajowy rekord pobiła Barcelona kupując za 150 mln Coutinho, jednego z najlepszych rozgrywających na rynku. Główny rywal Królewskich, od dekady niedościgniony, który obecnie wszystkich ogrywa i jest 19 punktów nad Realem, nadal kupuje. I nikt tam nie twierdzi, że jest to brak szacunku dla piłkarzy jej obecnego składu. Tymczasem Real nie tylko odpuścił Aubameyanga czy Sáncheza, a obaj byli dostępni za grosze, lecz także w ostatniej chwili zrezygnował z wykupu młodego Kepy Arrizabalagi, który za niewielkie pieniądze miał wzmocnić obsadę bramki. Wszystko było dogadane – sprzeciwił się Zidane. Czy to nie jest sabotaż? Ale skoro głównym zadaniem Zizou jest ochrona leniwej i rozpuszczonej kadry…
W tym wszystkim mogłaby dziwić bierność prezesa, który rok temu wywalczył zniesienie bana transferowego, by potem nie korzystać z zakupów i tylko przyglądać się, jak robią to inni. Jednak Florentino Pérez zaufał Zidane’owi. Dał wolną rękę trenerowi, który wygrał dwie Ligi Mistrzów. Wspiera go, gdy ten popełnił wszelkie możliwe błędy i co gorsza, nie wyciąga żadnych wniosków i nadal zakłamuje rzeczywistość. Ale cierpliwość też ma swoje granice. W Madrycie liczy się tu i teraz. Nie ma znaczenia, że Zidane wygrał 3 z 4 ostatnich Pucharów Europy, a przez dwa lata zdobył z drużyną 8 trofeów. Praktycznie na nic zda się zaliczenie najlepszego roku w 115-letniej historii klubu. W Realu Madryt pamięć jest krótka, a cierpliwość zerowa. Pérez stoi obok, obserwuje i zapewne widzi, co się dzieje. Jak długo jeszcze wytrzyma, zanim zareaguje? Samograj stworzony z najlepszych zawodników na swoich pozycjach z trenerem dbającym jedynie o samopoczucie gwiazd, na dłuższą metę nie ma racji bytu. Projekt Zidane’a się wypalił i pojedyncze dobre występy (gdy milionerom czasem się zachce grać) tego nie zmienią. Tymczasem Real przygotowuje się do meczów z Paris Saint-Germain, bo Liga Mistrzów to jedyne rozgrywki, w których pozostał. Jeśli i tu zawiedzie, piłkarzy czekają półroczne wakacje wypełnione towarzyskimi spotkaniami o pietruszkę w przegranej lidze hiszpańskiej. Może o to chodzi? O wypoczynek dla mistrzów przemęczonych „pracą”, której znaczenie Zidane tak podkreśla, a której efektów w ogóle nie widać…