Gdyby zaraz po losowaniu grup Ligi Mistrzów ktoś powiedział, że mecz Realu Madryt z Borussią Dortmund będzie rozgrywany o przysłowiową pietruszkę, nikt by tego nie potraktował poważnie. A jednak. Dwie zasłużone drużyny mające walczyć o palmę pierwszeństwa okazały się zbyt słabe, by pokonać Tottenham. O ile jednak Królewscy po kompromitacji w Londynie pozbierali się i mają na koncie zwycięstwa z pozostałymi rywalami, o tyle Niemcy nawalili po całości. Rok temu wygrali grupę z Realem, teraz zaś dwa remisy z Apoelem skazują podopiecznych Petera Boscha na walkę tylko w Lidze Europy (notabene w doborowym towarzystwie, m.in. z Atlético Madryt, największym przegranym tej fazy Champions League), czego nie zmieniłoby nawet zwycięstwo na Bernabéu. Z kolei Real teoretycznie mógł przegrać bez żadnych konsekwencji (i tak zajmie drugie miejsce w grupie), ale takie myślenie jest obce Los Blancos. Po słabych występach ligowych w ostatnich tygodniach pora wreszcie pokazać klasę, bo kiedy jak nie na tle przeciwnika, który po 5 meczach ma na koncie zaledwie 2 punkty zdobyte z Cypryjczykami. To nie ta Borussia, której należy się obawiać. To Borussia, którą ostatnio ogrywa każdy jak chce – wystarczy wspomnieć, że w niemieckiej Bundeslidze dortmundczycy nie wygrali od 7 kolejek (3 remisy, 4 porażki) i tracą do Bayernu już 10 punktów (gdy Real grał z nimi 26 września, byli liderami). „Jeśli Real jest w kryzysie, to zapytałbym, gdzie to stawia nas…”, powiedział nie bez racji Bosch na przedmeczowej konferencji. Tak czy inaczej Real miał obowiązek wygrać, nawet występując w nieco rezerwowym składzie. To akurat raczej dobra wiadomość, bo tzw. pierwsza drużyna gra dość przeciętnie, by nie powiedzieć wyjątkowo kiepsko. Na boisku zameldowali się m.in. Theo, Kovačić i Mayoral, a Ceballos i Llorente pojawili się w drugiej połowie.
Real zaczął świetnie – zagrał wysoko, z pressingiem, natarł na rywala z impetem i po 8 minutach prowadził za sprawą Mayorala, a chwilę później mocno uderzył Ronaldo podwyższając na 2-0. Tym samym Portugalczyk ustanowił kolejny rekord Ligi Mistrzów – jest pierwszym zawodnikiem, który strzelał gole w każdym z 6 meczów grupowych. Ale Real Zidane’a chyba nie rozegrał jeszcze całego meczu na pełnej intensywności, więc po 20 minutach dominacji cofnął się, oddał pole rywalowi, czego efektem był gol kontaktowy Aubameyanga tuż przed przerwą strzelony już po zejściu kierującego obroną Varane’a. Borussia w tej fazie meczu mogła się podobać, grała składniej i miała swoje szanse. Madrytczycy popełniali sporo błędów, w akcjach byli niedokładni, kiepsko prezentował się Isco i Kovačić. Po zmianie stron było jeszcze gorzej – Aubameyang w 49. minucie znów trafił i z wygranego meczu zrobił się remis. Wstydliwy remis zważywszy na osłabienia i kryzys Niemców. Dortmund grał znacznie szybciej i nie potrzebował 20-30 podań, by skonstruować groźną akcję. No i miał szybkiego jak błyskawica Gabończyka – w Madrycie nie ma takiego zawodnika. Jednak Real wziął się do roboty, znów zaczął dominować i chociaż zbyt wielu dobrych akcji nie przeprowadził (Zidane preferuje grę w poprzek, a nie do przodu), ostatecznie wcisnął zwycięską bramkę (Lucas Vázquez w 81. minucie) i uniknął kolejnej kompromitacji. Nie był to wielki mecz madrytczyków, ale po prostu wypadało go wygrać. Teraz wypada w sobotę pokonać Sevillę…