Sytuacja Realu i Borussii przed meczem Ligi Mistrzów była zgoła odmienna. Pogrążony w kryzysie Madryt, strzelający mało bramek i regularnie tracący w lidze punkty ze słabeuszami, wybrał się do niemieckiego piekła – na Signal Iduna Park w Dortmundzie, gdzie jeszcze nigdy nie wygrał (trzy remisy, trzy porażki), a kilka lat temu doznał upokorzenia po czterech golach Lewandowskiego. Z kolei Borussia jest w fenomenalnej dyspozycji, przewodzi Bundeslidze, wygrała wszystkie 6 spotkań tracąc tylko jedną bramkę (najlepszy wynik w Europie), strzelając aż 19, do tego grając szybko i efektownie. Sam Aubameyang (ile razy bezskutecznie oferował swe usługi Królewskim nie będę przypominał) w lidze trafił już 8 razy – i chyba nie trzeba tego odnosić do „osiągnięć” napastników z Madrytu. Lecz jest też druga strona medalu – w Lidze Mistrzów jest zupełnie inaczej. Królewscy swój pierwszy mecz wygrali 3-0, a „niemiecka Barcelona” przegrała w Londynie z Tottenhamem, więc ewentualna porażka z Realem mocno skomplikowałaby ich sytuację w grupie i szanse na awans. Czy to dobrze dla madrytczyków? Przeciwnie. To Niemcy są na fali, to tam panuje euforia i entuzjazm, to oni biegają na turbodoładowaniu, są bardzo intensywni i stosują pressing na połowie rywala, czego Los Blancos wyjątkowo nie lubią. To gospodarze mając nóż na gardle byli dziś bardzo zmotywowani, by wygrać, a statyczność i niezdarność ekipy Zidane’a miała w tym tylko pomóc. Z kolei dla Realu takie spotkanie to dobra okazja, by odbić się od dna, by na tle mocnego rywala pokazać jaja (czytaj: klasę i charakter), by uciąć dyskusje o kryzysie i wreszcie zachwycić widzów. To się perfekcyjnie udało. Real nigdy tu nie wygrał? Właśnie wygrał dzisiaj!
Oglądaliśmy bardzo dobry, szybki mecz dwóch drużyn, które chciały strzelać bramki, jednak żółta nawałnica wciąż odbijała się od białej ściany. Podopieczni Petera Bosza grali swoje, lecz w końcowej fazie akcji byli bezradni wobec zorganizowane defensywy mistrzów Europy. Madrytczycy nie popełniali błędów i Navas nie miał tak wiele pracy, jak powszechnie oczekiwano. To Real miał więcej sytuacji i były one bardziej klarowne. Już w 10 minucie Carvajal pomknął na bramkę, lecz zamiast dograć z boku do Ronaldo, próbował sam skończyć i jego sygnalizowany strzał Bürki łatwo obronił. Zaraz potem Bale’a ubiegł Piszczek, a w odpowiedzi piłkę z linii bramkowej wybijał Ramos. Dotknął jej ręką i sędzia miał prawo podyktować jedenastkę. W 18 minucie piękną bramkę z woleja strzelił bardzo aktywny Bale i od tego momentu Królewscy rządzili na boisku i kontrolowali wydarzenia. Tuż po przerwie Bale dograł do Ronaldo i było 2-0. Szybko odpowiedział Aubameyang wykorzystując chwilę dekoncentracji gości, lecz Cristiano zamknął mecz trzecim trafieniem w 79 minucie. W ten efektowny sposób uczcił swój jubileusz – to był jego występ nr 400 w białych barwach. Okazji bramkowych było więcej, sędzia nie podyktował klarownej jedenastki po faulu na Bale’u, ale wynik się nie zmienił. Los Blancos odczarowali Dortmund, a madridistas mogą być dumni z tego występu, gry niezwykle dojrzałej i odpowiedniego zarządzania siłami i czasem. Oby podobna motywacja towarzyszyła występom ligowym. Real nadal potrafi, tylko nie zawsze chce.
Plus meczu: Modrić, Bale, Cristiano Ronaldo