REAL-ATHLETIC 2-1 Wymęczone trzy punkty po żenującym występie

Real Athletic Bilbao 2-1 liga hiszpańska 2016/2017   Jeśli ktoś myślał, że duża intensywność gry i wysoka wygrana z Betisem ostatecznie zażegnały kryzys Realu, to mecz z Legią sprowadził go na ziemię. Madrytczycy wygrali, ale ich postawa i zangażownie pozostawiały wiele do życzenia. Czyżby się oszczędzali na ligowy mecz z Athletikiem? Dzisiaj dostaliśmy odpowiedź, gdy Baskowie zawitali na Bernabéu. Nie, panowie się nie oszczędzali. Po prostu byli i są w kiepskiej dyspozycji, i nic nie wskazuje, że to się zmieni, przynajmniej dopóki będzie grało drewniane BBC, a trenerem pozostanie Zinédine Zidane, uparty i równie niereformowalny jak Carlo Ancelotti. Mając na ławce szybkich i przebojowych młodzików nadal uparcie stawia na leniwe gwiazdy i każdy mecz wygląda tak samo – nijako. Dzisiaj zaczęło się nieźle, bo już w 7 minucie gola strzelił Benzema, ale potem było tylko gorzej. Akcja bramkowa to wynik genialnego podania Marcelo i błędu obrońcy, po którym Isco wystawił patelnię Karimowi. Ten uderzył słabo lecz szczęśliwie, więc nie ma co narzekać, że nie podał do ustawionego lepiej Bale’a. Potem oglądaliśmy niezdarne akcje madrytczyków i całkiem zgrabne kontry gości, którzy po jednej z nich wyrównali. Baskowie w rezerwowym składzie (!) byli lepsi technicznie i bardziej wybiegani, ale to smutna norma na Bernabéu. Optyczna przewaga Los Blancos nic nie dawała bo problemem Realu nie są rywale tylko oni sami. Nie potrafią ze sobą grać i co tu dużo mówić, kaleczą futbol. Nie stać ich na odrobinę kreatywności, błyskotliwe zagrania, efektowne kombinacyjne akcje, cokolwiek ponad statyczne i nudne do bólu wrzutki w pole karne. Szkoda klawiatury na powtarzanie tych przykrych wniosków. Do przerwy najlepsze szanse miał Cristiano Ronaldo, ale partolił je wzorcowo więc Iraizoz w bramce był praktycznie bezrobotny. W tej bezbarwnej masie wyróżniał się jedynie waleczny Isco, chwilami też Kroos.
W drugiej połowie było dokładnie tak samo, a Smuda, przepraszam: Zidane dalej nic nie zmieniał w składzie. Na boisku trochę więcej biegania ale to wciąż puste kilometry, bo nic z tego nie wynikało. Niezdarność aktualnego mistrza Europy (jakkolwiek śmiesznie by to nie brzmiało) jest równie porażająca, co idiotyczne zaślepienie i brak reakcji jej trenera na to mordowanie futbolu (gdy w końcu zareagował, to zdjął najlepszego na boisku Isco). W 52 minucie powinno być 2-1 dla gości, ale w idealnej sytuacji Williams przestrzelił. Potem były kolejne męczarnie Królewskich, o których nawet nie warto pisać, bo zwyczajnie wstyd. W końcu panowie uratowali twarz i wbili zwycięskiego gola, zrobił to w 83 minucie obchodzący dzisiaj urodziny Morata, który wcześniej (za późno!) zmienił Benzemę, ale niesmak pozostał. I pozostanie na długo. To, co dzisiaj zrobił Ronaldo w ostatniej akcji meczu, dyskwalifikuje go w moich oczach jako piłkarza zdolnego do współpracy z kolegami. Będąc sam na sam z bramkarzem i mając obok Moratę, Portugalczyk uderzył prosto w Iraizoza. Pal licho, że nie wykorzystał stuprocentowej okazji, bo cały mecz marnował akcje i psuł najprostsze podania, ale żeby nie podać? Psim obowiązkiem zawodnika Realu Madryt jest zakonczyć taką akcję golem lub asystą. Często broniłem Ronaldo, zasłużył sobie na to, ale wszystko ma swoje granice. Tak skrajny egoizm jest nie do przyjęcia. Podobnie jak nonszalanckie zagranie Varane’a w 85 minucie, po którym Williams wyszedł na czystą pozycję i tylko cudem Navas uratował Madrytowi zwycięstwo. Paradoksalnie po tym koszmarnym, żenującym meczu Real wyszedł na prowadzenie w La Liga. Los jednak bywa przewrotny. Do czasu…
Po dzisiejszym spotkaniu jest dla mnie oczywiste, że tak grający Real Madryt nie ma prawa niczego wygrać w tym sezonie, a mecz z Betisem był wyjątkiem od bardzo żałosnej normy, jaką nam serwują milionerzy z Madrytu. Brak dokładności, zgrania, chemii, inteligencji boiskowej, gry kombinacyjnej, współpracy, zwykłego koleżeństwa – to wszystko oferuje toporne BBC, które jest bardziej skrótem marketingowym niż grupą siejących postrach napastników na wzór ataku Barçy. Realu nikt się nie boi, nawet na Bernabéu rywale grają jak z równym, i nie widać szans na poprawę, bo tu nawet wymiana kilku podań graniczy z cudem, co najlepiej pokazał Cristiano Ronaldo – ten, który ma prowadzić Real do zwycięstw. Na razie ani on, ani Benzema nie zasługują na miejsce w kadrze. Im szybciej pożegnamy BBC, tym lepiej. To samo dotyczy Zidane’a, który nie ma pomysłu na grę, nie umie ułożyć drużyny i wykorzystać jej walorów, a do tego zdaje się nie dostrzegać jej mankamentów. Powinien pooglądać mecze konkurencji, może coś by do niego dotarło, bo przecież był wielkim zawodnikiem, robił niesamowite rzeczy na boisku, łamał schematy i aż trudno uwierzyć, że zadowala się tak mizerną grą. Obiecywał spektakle i widowiska, a serwuje najgorszą grę od dekady. Jego Real gra brzydziej od tego Beníteza, i więcej nie trzeba dodawać. W samozadowoleniu i zakłamywaniu rzeczywistości Francuz już doścignął swego włoskiego mentora. Niestety, sama zmiana trenera nic nie da, tu potrzebny jest głęboki wstrząs i budowa nowego projektu opartego o nowych ludzi. Tym wstrząsem może być kolejny sezon bez trofeów, czego mojemu klubowi nie życzę, ale nic innego nie skruszy tego betonu, jaki panuje we władzach Realu. Na razie ta budowla jeszcze się trzyma, ale niedługo runie z wielkim hukiem.


Plus meczu: Kroos, Isco, Morata
Minus meczu: Cristino Ronaldo

Udostępnij

Post Author: Sławek

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Potwierdź, że nie jesteś automatem: